niedziela, 3 stycznia 2016

OD CELAENY (DO DEZYDEREGO)


Spojrzałam na listę wodząc wzrokiem po niezakreślonych wyrazach.
W markecie był spokój; wyjątkowo mało osób postanowiło odwiedzić dziś sklep i zrobić zakupy na weekend. Zawsze przed dniami wolnymi roiło się tu od mieszkańców miasta, a kolejki ciągnęły się kilometrami.
Dlatego rozkoszowałam się upragnioną ciszą. Lista zakupów była długa. Najgorsze było to, że matka postanowiła pisać produkty jak popadnie, a nie po kolei. Warzywa z warzywami, słodycze ze słodyczami... Musiałam latać tam i z powrotem pchając coraz to cięższy wózek.
Skreśliłam kolejne słowo z listy i poszłam dalej. Trzymając jedną dłonią wózek i listę weszłam do alejki z nabiałem i innymi produktami, którym sprzyja chłód. Dalej wpatrując się w listę jeździłam palcami po szybach zamrażarek. I zapewne minęłabym je nie zwracając uwagi, ale ja dłoń natrafiła na coś miękkiego. Automatycznie odskoczyłam zatrzymując się na lodówkach za mną. Wózek wypełniony zakupami nie odjechał daleko, a nawet jeśli, to i tak nie mogłam oderwać wzroku od niebieskiej kępki włosów wystającej z zamrażalnika.
No właśnie ZAMRAŻALNIKA.
Podeszłam ostrożnie do zamrażarki i oparłam się o jej framugi. Jako jedyna była otwarta, a także pusta. Pomijając siedzącego w niej chłopaka. Siedział z podkurczonymi nogami i skubał skórki przy paznokciach. Zdziwienie i niepewność minęły tak szybko jak się pojawiły, a zamiast nich pojawiła się radość.
Uśmiechnęłam się powstrzymując śmiech.
- Wszystko w porządku?
Chłopak spojrzał w górę. Trochę szronu opadło na bluzę i utknęło w niebieskich włosach.
<Dezydery? <: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz