czwartek, 21 stycznia 2016

Od Kody CD Kai'a

Ukojony słodkim echem szumu wiatru pośród stającym mu na drodze liściom gałęzi pnącym się ku górze, nie chcąc zostać na zawsze przypiętym do stabilnego korzenia, jakby pragnęły wolności, tracę świadomość swojego istnienia. Moja głowa bezwładnie opada prosto na ramię Kai'a, a ciało uderza w betonową ścianę kwiaciarni. Stres oraz zmęczenie licznymi drobiazgami daje się we znaki, powodując mocny marazm, w tym przypadku występujący jako ciężki sen.
Ciepło mojego towarzysza oraz słodki zapach jego perfum koją moją zdenerwowaną i zirytowaną duszę, która potrzebuje jedynie odpoczynku, ciszy oraz spokoju brakującego mi w ostatnim czasie. Czuję się przy nim bezpieczny i z niewyjaśnionych przyczyn szczęśliwy. Serce wcześniej bijące nieregularnym rytmem, teraz melodyjnie puka w stałym repertuarze nut zapisanych w krwi. Oddycham ciężko, acz wolno. Ostatnim świadomym ruchem było muśnięcie ręki mężczyzny i zaciśnięcie na nich moich słabych rąk. Tracę pamięć, zasypiam, czując pod dłonią dłoń Kai'a.
Budzę się dopiero po jakimś czasie lekko nieprzytomny w jakimś nieznanym mi pomieszczeniu, aczkolwiek jestem zbyt zmęczony, aby cokolwiek rozpoznać czy zlustrować, nawet pomimo trzymających się na moim nosie okularów w bursztynowo-czarnych oprawkach. Myśląc, że jestem u siebie w domu, zdejmuję wierzchnią odzież, zaś skarb pozwalający mi widzieć kładę na parapecie, a potem leniwie wślizguję się pod ciepłą pierzynkę i znowuż zasypiam.
Zimno.
Zimno mi.
Drżę.
Machinalnie staram się wyszukać czegoś odpowiedniego do przytulenia. Moje ręce błądzą po pustej przestrzeni miękkiego materaca i trafiają dopiero po kilku sekundach na coś wydzielającego ciepło, więc bez zastanowienia półprzytomny przysuwam się do tajemniczego obiektu, wtulając w niego.

~*~

Zmierzam pustą, przykrytą białym śniegiem ulicą, która pod wpływem zmierzchu powoli tonęła w mroku głębokich oczu władcy nieba, który codziennie powtarzał ten sam rutynowy schemat.
Głucha cisza roznosi się dookoła mnie, przerywana jedynie przez ciche skrzypienie śniegu pod podeszwami moich butów. Okala mnie samotność. Nikogo poza mną tu nie ma. Chwila. Moje uszy wyłapują ciche stukanie. Odwracam się gwałtownie, czując jak ogarnia mnie strach przed rzeczą albo osobą, którą za sobą zobaczę. Czerwony szal, który otacza moją szyję pod wpływem porywistego wiatru na chwilę zakrywa mi widok, lecz i tak czy siak w końcu opada. Widzę kroczącego w moją stronę Kai'a. Uśmiecha się swoim charakterystycznym, lekko widocznym uśmiechem, który zazwyczaj mi posyła. Wciąż lekko niepewny co mam począć, ruszam prosto przed siebie ku niemu, aczkolwiek w ostatniej chwili zatrzymuję się. Zawracam i idę byle z dala od niego, jednakże zatrzymuje mnie silny uścisk. Odwracam się zirytowany, nie napotykając wzroku Kai'a, ale zimne, zielone oczy Atrey'a. Wyszarpuję się i biegnę ile sił w nogach. Zwierzęcy instynkt, który pozostał w ludzkich genach każe uciekać. Nie pozwala się zatrzymać.

~*~

Zrywam się z miękkiej poduszki, czując jak na moje czoło opada kilka niezgrabnie ułożonych kosmyków włosów. Rozglądam się dookoła, ale nie mogę zidentyfikować miejsca mojego pobytu. Kolory, zapachy wydają się być obce, zwykle takowe ich odmiany nie towarzyszą mi podczas wstawania, więc to normalne, że nie dopuszczam do siebie myśli, iż to dom wykupiony przeze mnie oraz bliźniaczkę. Wkrótce na mój nos powracają magiczne szkiełka i z zaskoczeniem stwierdzam, ze naprawdę znajduję się w cudzej sypialni.
ŻE CO PRZEPRASZAM BARDZO?! CO JA WCZORAJ ROBIŁEM?! WTF?!
Czuję na swoim ramieniu dłoń Kai'a. Spoglądam nań czerwony w kij ze strachem w oczach, nie wiedząc co powiedzieć. Kurde. Przełykam głośno ślinę.
- Kiedy ja się tutaj znalazłem? Gdzie ja jestem? - pytam niepewnie.
- Jesteś u mnie, wczoraj zasnąłeś w ogrodzie, tuż za kwiaciarnią. Nie chciało mi się już zanosić Ciebie do domu, więc przyniosłem Cię tutaj - mówi mężczyzna, po czym wstaje z łóżka i odchodzi, mówiąc coś o bieganiu. Zostaję sam w pustym pokoju wciąż niepewny swoich myśli. Czuję się jak ostatni idiota. Drugi raz śpię z Kai'em w jednym łóżku. Aż chce mi się przeklinać.
Mija dziesięć minut przepełnionych lękiem, strachem, wstydem i jednocześnie dziwnym uczuciem kiełkującym gdzieś w mojej klatce piersiowej. Ciul wie co to jest, nie rozgryzę tego. Poza tym co się stało, już się nie odstanie, więc powoli ześlizguję się z łóżka i dokładnie ułożywszy pościel bez żadnej fałdki, pożyczam z szafy mężczyzny lekko za duże na mnie ubrania, po czym odświeżam się w łazience i zakładam to, co wybrałem. W podzięce za nocleg postanawiam przygotować śniadanie dla mężczyzny, więc idę ku kuchni, gdzie przygotowuję odpowiednie składniki, a potem zabieram się za jajecznicę. Prosty, aczkolwiek dobry posiłek. Odpowiednio przyrządzony był prawdziwą sztuką kulinarną.

~*~

Kai wrócił tak jak mi powiedział, po godzinie. Niezwykle punktualny. Cenię takie cechy w ludziach. Ech, jestem coraz gorszym pedantem.
Mężczyzna kieruje się w stronę łazienki, a ja wciąż pilnuję jajecznicy, aby nie skończyła jak ta na początku mojej kariery kucharskiej. Gdy miałem siedem lat i dopiero zaczynałem, potrafiłem spalić na popiół nawet parówkę. Kucharki były wobec mnie bardzo cierpliwe, chociaż widoczne były te żyłki podczas dymienia kolejnego przygotowanego przeze mnie posiłku. W każdym razie nauka się opłacała, teraz potrafię samodzielnie żyć.
Skoro o samodzielnym życiu mowa, mój kumpel nie był raczej kimś podobnym do mnie. Bałagan, niedokładnie poukładane jedzenie w lodówce, wrzucone na szybko puszki do półek, niestarannie ułożone książki, walające się gdzieś przedmioty. Nie powiem, cierpię, patrząc na to pobojowisko. Przynajmniej dla mnie wygląda to tak, jakby przeszedł tędy armagedon, dla normalnego człowieka, nie będącego idealistą może i nie zrobiłoby to zbyt szczególnego wrażenia, ale taki pedant jak ja uczepi się wszystkiego.
Słyszę skrzypnięcie drzwi. Przez korytarz przechodzi praktycznie nagi Kai, który owinął biodra ręcznikiem. Moje czekoladowe spojrzenie pada prosto na dosyć wyraźnie zarysowane mięśnie brzucha mężczyzny. Umieram. Jak można mieć tak świetne ciało?
Holendra. Czemu jestem gejem?
Machinalnie przygryzam dolną wargę ust, próbując odwrócić myśli od Kai'a, chociaż opornie mi to idzie.
Dopiero gdy słyszę ciche syczenie z patelni, budzę się z lekkiego letargu i zaczynam przekładać jajecznicę na białe talerze, które potem podaję koledze odświeżonemu po biegu.
Razem zjedliśmy śniadanie, więc chcąc, nie chcąc musiałem się zbierać, ale może wcześniej posprzątam. To już mania, powinienem iść do psychologa. Wkładam talerz do zlewu i kieruję się w stronę korytarza, jednakże nie zdążam dojść nawet do progu, gdyż czuję na nadgarstku silny uścisk. Mimowolnie zostaję przyciągnięty do Kai'a i zatrzymany przed zrobieniem porządku.
- Nie, jest tyle wart co zeszłoroczny śnieg - uśmiecham się szeroko. - Dziękuję, że mnie tu przyniosłeś i pozwoliłeś przenocować, zwykle po tygodniu jest potwornie zmęczony i nawet nie wiem kiedy usypiam, dzięki Bogu dzisiaj sobota - stwierdziłem raźno, patrząc na towarzysza. - A tak na marginesie, ubrudziłeś się - jako pedant i zwolennik czystości muszę zniwelować wszelkie bakterie oraz niedociągnięcia, więc bez wahania i głębszego myślenia podnoszę rękę. Kładę ją na policzku mężczyzny, po czym kciukiem ścieram mąkę po chlebie z kącika ust kolegi.
Dopiero po kilku sekundach orientuję się co też wyrabiam i speszony zachowaniem robię krok w tył, zaczynając udawać jak ciekawe są tutejsze ściany.

<Kai?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz