Nadeszła sobota... dla mnie zwykle dzień wolny, ale tego dnia miałem o wiele lepsze plany niż spędzenie dnia na nagrywaniu filmików bądź rysowaniu. Zjazd fanów Star Wars po premierze najnowszej części. Wszędzie pełno mieczy świetlnych, gadżetów i cudownych cosplay'ów. Najfajniejszy był fakt, że organizatorzy dawali wszystkim posiadającym własne stoiska stroje. Ja byłem przebrany na Vader'a i jednocześnie wygrałem życie. Niestety... musiałem na czas pilnowania stoiska zrezygnować z maski, która wadziła mi podczas rysowania. Na początku jednak chodziłem w pełnym stroju rozglądając się tu i ówdzie. Stoiska pełne ludzi. Przypinki, torby, koszulki i wiele, wiele innych rzeczy codziennego użytku dla fanów. Sam kupiłem sobie kubeczek z napisem " Best Vader Ever " i wróciłem na swoje stoisko wiedząc, że zaraz zlecą się tłumy. Nie myliłem się. Pod stoiskiem stało już sporo ludzi oglądając z ogromną fascynacją i ekscytacją projekty przykładowych prac. Nie wspomnę już o tym, że było pisiont Anakin'ów, którzy chcieli sobie ze mną zrobić zdjęcie, bo Vader i w ogóle. Przyjąłem wszystkie zamówienia, starannie zanotowałem wszystkie niezbędne informacje i wyznaczyłem godzinę zgłoszenia się po rysunek w zależności od wielkości, wykonania i trudności. Na szczęście większość osób podesłała mi zdjęcia, na których łatwo mogłem się wzorować. Uwielbiałem swoją pracę na takich zjazdach. Trzeba przyznać, że pasja wyjątkowo łączy ludzi.
Ściągnąłem maskę wzbudzając jeszcze większe zainteresowanie swoją osobą i zabrałem się do pracy co chwila spoglądając w otoczenie, by wiedzieć wszystko na bieżąco. Ludzi było coraz więcej, a razem z tym i zamówień przybywało. Obawiałem się, że nie wyrobię z rysunkami, ale sprężyłem się i dalej starannie wykonywałem swoją pracę. Z czasem robiłem to coraz bardziej biegle, choć czułem, że mój nadgarstek zaczyna strzelać i niebawem ścierpnie.
~~~Wieczorem – około 21:30~~~
Ludzie powoli zaczynali zbierać się. Konwent był jeszcze zaplanowany na najbliższe trzy dni, dlatego nieskończone prace mogłem oddać na dzień następny, choć nie lubiłem tak robić, ale przecież nie zawsze mogłem sobie pozwolić na ciągłą pracę. Mój nadgarstek i tak był bardzo delikatny i podatny na urazy. Sam już zacząłem zbierać swoje manatki. Zapowiadała się zarwana nocka. Wtem po hali rozniosły się szybkie kroki. Z ciekawości wyjrzałem i zobaczyłem swojego rodaka – Koreańczyka. Moja radość była nie mniejsza jakbym zobaczył stado kotów na ulicy. Jednak mojemu okrzykowi radości i ogromnej ekscytacji nie pozwoliły się wydać z gardła urok i piękno owego Azjaty z mojego kraju. Czarne włosy lekko powiewające przez puszczoną w suficie dmuchawę, ciemne oczka jak zapalone węgielki wydające się płonąć przez rzucające blask lampy i i te jasne usteczka lekko rozdziawione w geście dezorientacji. " Ustrzeliła mnie strzała naiwnego Amora " - pomyślałem. Nawet nie zauważyłem, że nienaturalnie szczerzyłem się w stronę chłopaka.
-Czy przyjmuje pan jeszcze zamówienia? - spytał po angielsku. Zapewne nie zrozumiałbym, gdyby nie akcent, który pozwolił mi się zorientować o co chodziło. Angielski to dla większości Azjatów koszmar przez akcent. Uśmiechnąłem się życzliwie.
-Mów po koreańsku. Będzie nam lepiej. - powiedziałem ojczystym językiem. Czarnowłosy uśmiechnął się i skinął głową nieco zakłopotany.
-Będzie tu pan jutro? - spytał z nadzieją w głosie.
-Tak, ale jak teraz powiesz mi, co ci narysować, to przyniosę ci na jutro pracę i tak. Jestem tu też jutro i pojutrze. To jak?
( Namjerry? P.S. - Nie wiedziałem czy na pewno tak się pisze, więc sry, jeśli w tym przypadku osobno ;_; )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz