środa, 30 grudnia 2015

Od Magnusa CD Maximum


Dziewczyna zdawała się mieć matematyczny poranek. Pokręciłem głową parsknąszy cicho pod nosem. Czułem na sobie wyczekujące spojrzenia moich mordek.
- No idziemy, idziemy. - przewróciłem oczami ruszając dalej.
Po czterdziestu minutach spaceru z mordkami wróciłem do domu, gdzie wyczyściłem im łapy z wody i uczesałem, a potem zabrałem się za gotowanie śniadania dla nich. Puściłem muzykę z kolumn, która waliła normalnie z godnością startującego odrzutowca. Ah jak ja lubię budzić sąsiadów ciężkim metalem... Błogostan normalnie... Zadowolony wyciągnąłem przednie mięso z lodówki i zacząłem robić dla psów makaron z mięsem, śpiewając razem z BVB i MCR co bardziej przeze mnie lubiane kawałki.
Kiedy skończyłem gotować dałem psom do misek, a one od razu wzięły się za jedzenie, w trakcie kiedy ja wyjąłem ulubioną gitarę akustyczną i zacząłem kończyć komponować muzykę do swojej nowej piosenki. Nagrałem to, na kompie dodałem "drugi głos" grany, również przeze mnie na perkusji, potem zabrałem się na nagrywanie słów... Nagle wzięła mnie wena i zacząłem bazgrolić na kartce słowa nowej piosenki... Od razu zabrałem się również za muzykę, widziałem to z samą gitarą akustyczną za użyciem kapodastera, potem popróbowałem jeszcze na takiej mini gitarce, ale doszedłem do wniosku, że akustyczna była lepsza.
Potem pograłem sobie w GTA 5 i Call Of Duty, aby skończyć ze słuchawkami na uszach. Nagle przyszedł sms. Spojrzałem na wyświetlacz iPhone'a.
"Wiadomość od D.B.: DING DONG"
-Ops... - mruknąłem wyłączając muzykę i zdejmując słuchawki, po czym zbiegłem na dół po schodach od razu podchodząc do drzwi.
- Cześć, stary. Mogłeś zadzwonić... - rzuciłem.
- Zje.bał mi się telefon. Nie dzwoni, a smsy to już wysyła... Brak słów. Mniejsza o to. Masz. - dał mi kopertę.
- To wszystko? - spytałem otwierając kopertę i przeliczając hajs. Równo dwadzieścia baksów.
- Ta. - odparł.
- Czekaj... - rzuciłem wchodząc w głąb domu. Zszedłem do piwnicy i odszukałem opowiednie pudło. Następnie wróciłem do D.B. i dałem mu.
- Masz. I nie daj się strzelić. Zabierz ze sobą Collinsa. - pokepałem go po plecach.
- Jasne. Do zobaczenia wieczorem. - odrzekł i wrócił na motor, po czym z rykiem silnika odjechał.

Późnym wieczorem organizowałem walki psów w jednym z upuszczonych hangarów. Oczywiście mój Kerberos również startował, jako król areny. Było mnóstwo krwi, adrenaliny, hałasu i ujadania. Zaczęła się ostatnia walka między Kerberoskiem a jakimś bullmastifem. W rezultacie moja mordka wygrała i zgarnąłem gruby hajs za zakłady. Przyszedł czas na rundę drugą, rozstrzygającą kto będzie nowym królem areny. W trakcie walki nagle wbiły gliny. Przywołałem Kerberosa i tak jak wszyscy inni ludzie zabrałem du.pę do ucieczki, ale na bezpieczeństwa własnego i mej mordki oraz swoich ludzi wyciągnąłem pistolet, po czym ukryłem wraz z Kerberosem na jednym z niższych poziomów hangaru, by w razie co móc wiać. Trzeba było zdjąć tych gliniarzy...
Złapali jednego z moich chłopaków i pakowali do radiowozu. No tego to im nie przepuszczę. Strzeliłem jednego co go trzymał prosto w tył głowy, upadł na ziemię martwy, w trakcie kiedy drugi zrobił sobie z Rorry'ego żywą tarczę szukając mnie wzrokiem. Zaryzykowałem i oddałem drugi strzał, trafiając gliniarza w nogę, na szczęście omijając Rorry'ego. Wtedy za mną rozległy się strzały. Dostałem w bok.
- Kur.wa... - syknąłem łapiąc się za krwawiące miejsce. - Kerberos bierz go... - wydusiłem sam zaczynając do tych dup.ków strzelać. Jednego zastrzeliłem zanim Kerberos do nich dopadł, a potem on zagryzł pozostałych dwóch, w tym czasie ja rozprawiłem się z tym co trzymał mojego człowieka. Pobiegliśmy każdy do swojego auta.
Nagle zobaczyłem tamtą dziewczynę z rano. Chyba musieli ją niechcący trafić, bo klęczała na ziemi. Syknąłem przekleństwo i podbiegłem do niej.
- Co tak siedzisz, wiej! - warknąłem.
- Nie mogę... - oznajmiła przerażona. Spojrzałem na nią. Kur.na. Kula drasnęła dość nieprzyjemnie jej udo. Wziąłem ją na ręce i wsadziłem na tylne siedzenie swojego auta. Kerberos z pyskiem we krwi wskoczył na przednie siedzenie, a ja zamknąłem za nim drzwi, po czym wbiłem pedał gazu w podłogę.
Zabrałem ją do siebie do domu. Koszulkę i kurtkę miałem już totalnie przesiąknięte krwią, ale najpierw zająłem się dziewczyną.
Obejrzałem jej nogę. Nie było to poważne, kula nie utkwiła w niej i tylko rozerwała skórę i trochę mięśnie, ale to nic wielkiego. Najdalej za cztery tygodnie nawet nie będzie śladu. Zdezynfekowałem jej krwawiące miejsce i zrobiłem profesjonalny opatrunek, po czym dałem wody.
- Napij się... - rzuciłem. Wzięła szklankę i pociągnęła kilka łyków.
- Co ty tam robiłeś? - spytała dopiero po chwili.
- Byłem obserwatorem... - odrzekłem kłamiąc bez mrugnięcia powieką, po czym zdjąłem kurtkę i odkleiłem koszulkę od zakrwawionego boku.
- Chol.era... - syknąłem pod nosem. Zdjąłem koszulkę i wyciągnąłem nóż sprężynowy.
Nie zwracając uwagi na dziewczynę wstrzyknąłem sobie znieczulenie i zacząłem szukać w ranie kuli, chociaż było to trudne. W końcu udało mi się ją wyjąć, chociaż bolało jak jasna chol.era i było mnóstwo krwi. Oczyściłem ranę i zaszyłem, po czym znów oczyściłem i zrobiłem opatrunek.
- Znalazłaś się w złym miejscu o niewłaściwym czasie... - powiedziałem rzucając zakrwawiony nóż do zlewu i wycierając ręce w koszulkę, która i tak była do wyrzucenia.

<?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz