czwartek, 31 grudnia 2015

Od Kody CD Kai'a

Podaję Kai'owi parasol i poprawiwszy lekko skropione deszczem okulary, odprowadzam go wzrokiem do najbliższego zakrętu, potem strasznie zawstydzony swoim zachowaniem, odganiam myśli o mężczyźnie i bez wahania otwieram drzwi domu, aby wpaść do holu i zostawić w nim przemoczony wiosenny płaszcz, który niestety nie jest wodoodporny. A cienki materiał też nie pomaga. Wzdycham i pierwsze, co robię to rozluźniam krawat. Następnie zsuwam go z kołnierzyka koszuli. Rozpinam kolejno upierdliwe guziki nie chcące ze mną współpracować. W każdym razie z nagą klatką piersiową ruszam ku schodom, a następnie do łazienki, gdzie prędko biorę kąpiel i myję czekoladowe włosy. Po odświeżeniu zakładam szare dresy oraz białą, luźną bluzę, w której zwykle chodzę, gdy jestem sam w domu. Wrzucam mokre ciuchy do kosza na pranie i wytarłszy podłogę z wody, wracam na parter do kuchni. Postanawiam przygotować sobie dzisiaj sushi, aby mieć jutro szybki obiad.
Pierwszym krokiem jest wypłukanie ryżu. Przesypuję go na sito, oblewając bieżącą wodą z kranu. Mieszam i podrzucam lekko ryż aż do momentu, w którym woda robi się dokładnie przejrzysta, co jest znakiem, że można przejść do kolejnego etapu. Miskę napełniam wodą, a potem pozostawiam w niej ziarenka. Miały tak sobie czekać trzydzieści minut, żebym następnie przepłukał ostatni raz obiekt i przesypał całość do garnka. Zalewam butelkowaną wodą - tutaj jakość płynu jest niezwykle ważna - w proporcjach jeden do jednego i dwóch dziesiątych. Nastawiam mały ogień i pozostawiam do gotowania na piętnaście minut, a za ten czas biorę się za sos. Do niewielkiego rondelka wlewam trochę octu ryżowego, parę łyżek cukru, szczyptę soli i zaczynam wszystko mieszać, podgrzewając na drobnym ogniu. Czekam aż wszystko się rozpuści. Zaś potem zalewam ryż sosem i pozostawiam pod przykryciem do wystygnięcia.
Jak zwykle bardzo się staram, aby potrawy były dokładnie przygotowane oraz smakowały niczym oryginalny posiłek z przepisu. Przykładam się do tego, co robię i dbam o doskonałość pożywienia. Można śmiało stwierdzić, że jestem chodzącym perfekcjonistą. Bywam przez to niezwykle irytujący... Chociażby projekt w grupie. Mi nie wmówisz, że można zrobić "na odwal się", zależy mi na dobrze wykonanej pracy, więc jak się uprę to nic mnie nie przekona do zrezygnowania z dokładności.
Zwinnie i szybko kroję owoce zakupione do przygotowania sushi, a następnie zręcznie filetuję łososia oraz siekam go na drobne kawałki. Pozbywam się wszelkich niepotrzebnych części ryby i kończę siekać jej tułów. Ryż zdążył już wystygnąć, a i mam już pokrojoną zawartość maki, więc zaczynam "sklejać" całość. Na dwie-trzeciej powierzchni nori, czyli prasowanych alg, układam cienko ryż, aby prześwitywały przez niego wodorosty. Potem delikatnie kładę łososia, marynowaną tykwę i awokado. Kolejnym krokiem jest nabranie niedużej ilości wasabi na palec i posmarowanie nim linii wzdłuż krawędzi wodorostów. Zaginam matę od dołu w kierunku do środka, dociskając rogi maty do ryżu zaraz za nadzieniem, po czym kroję rolkę na kilka kawałków. Powtarzam te same czynności do uzyskania odpowiedniej ilości maki.
Odsuwam się od blatu i lustruję piramidę z sushi. Wzdycham ciężko.
Znowu zrobiłem za dużo jedzenia, sam się tego nie pozbędę, a szkoda zmarnować. Może zaproszę jutro Kai'a na obiad?

~*~

Szósta trzydzieści. Głupi budzik. Kto wymyślił to głośne jak holendra ustrojstwo?
Podnoszę rękę i ledwo dotyka nią wyłącznika, po czym ześlizguję się z miękkiego materacyka, idę ku łazience, chwytając ubranie. Pierw przechodzę przez proces odświeżania, a dopiero wtedy zakładam komplet.
Wychodzę z łazienki w pełni przygotowany i chwytając kilka dokumentów oraz śniadanie, które zjem w pracy, ruszam do kwiaciarni, zamykając za sobą drzwi domu.

~*~

- Kwiaty dla przyjaciółki? Rozumiem! - śmieję się do jednej z klientek. - Barwinek oznacza szkolną przyjaźń - zgarniam dłonią kilka malutkich kwiatuszków. - Frezja czerwona, "cieszy mnie twoja obecność" - wybieram najdorodniejsze okazy i dopasowuję je do barwinków. - Irysy, podziw - dodaję. - Bratek, znowu symbol przyjaźni - śmieję się i zaczynam dokładnie układać kwiatową kompozycję. Dokładnie zawiązuję bukiet wstążką, a następnie przekazuję młodej kobiecie, która ni stąd ni zowąd staje na palcach, aby dosięgnąć mojej twarzy i z odważnym uśmieszkiem całuje mnie w policzek, a ja kompletnie zdezorientowany staję się ofiarą letargu i wbijam zaskoczony wzrok w niewidzialny punkt przed sobą, nawet nie zorientowawszy się kiedy kobieta wzięła ode mnie bukiet i zapłaciła szefowej. Nie reaguję na zaczepki Kai'a, po prostu tkwię w paraliżu, nie wiedząc czy w ogóle się ocknę.
Wtem mężczyzna przybliżył się do mnie i bezwstydnie przygryzł skórę mojego policzka. Całkowicie zbity z tropu odskakuję przerażony, czując jak piekący rumieniec wpełza na twarz. Zakrywam usta dłonią, aby nie krzyknąć, zaś moja szefowa śmieje się słodko.
- Co was wszystkich dzisiaj na takie czułości wzięło?! - krzyczę zdenerwowany.
- Koduś, ty w ogóle patrzyłeś na sufit? - chichocze kobieta za ladą. Podnoszę głowę i krzywię się, zauważywszy jemiołę.
- Stoisz pod tą roślinką cały dzień i dopiero teraz załapałeś co jest grane? Liczyłam na jakiś skromny romansik, wprawdzie shounen ai (motyw w mandze bądź anime, który opiera się na miłości między dwójką mężczyzn) też nie pogardzę, gejozy zawsze spoko - opiera łokcie na blacie, zaś brodę na nadgarstkach i patrzy na nas jak byk na malowane wrota z tym swoim przesłodzonym uśmiechem. Dwadzieścia siedem lat i wciąż ma świra na punkcie Japonii, szlag trafia, gdy zaczyna nawijać o jakichś nowych produkcjach albo gatunkach.
- Za takie akcje chcę podwyżkę - rzucam, wyrywając jednocześnie parasolkę z dłoni Kai'a i wściekły znikam w biurze. Słyszę jak mężczyzna śmieje się wraz z moją szefową. Mruczę pod nosem parę przekleństw i staram się zniwelować w jakiś sposób ten upierdliwy rumieniec, który robił mi na złość. Zerkam w lustro na ślad po zębach Kai'a i czerwienię się jeszcze bardziej. Ch.olera.
Co ten dup.ek sobie myśli? Nie mógł w jakiś inny, bardziej stosowny sposób mnie obudzić z letargu? Niech go szlag trafi. Kurczę. Co ja teraz zrobię z tymi rumieńcami? Ugh.
Siadam pod ścianą i zakrywam twarz rękami. Muszę się uspokoić, więc wzdycham ciężko i czekam kilka minut. Potem wstaję. Zadowolony stwierdzam, że czerwień znikła. Z ulgą wracam do kwiaciarni.
- Kai już poszedł? - pytam szefowej.
- Taaa... - mówi, bawiąc się swoją pustą filiżanką.
Dopiero teraz uświadamiam sobie, iż chciałem zaprosić go na obiad. Klnę cicho pod nosem, po czym biegiem wypadam na ulicę i gnam za sylwetką, która prawdopodobnie należała do mężczyzny.
- Kai! - krzyczę z dosyć sporej odległości, ale mimo wszystko on się odwraca i staje przodem do mnie. Czeka aż podbiegnę, więc przyspieszam. Zatrzymuję się przed nim. Nabieram powietrza w płuca, opieram się dłońmi o kolana, próbując uregulować oddech.
- Kai, mam sprawę. Wczoraj zrobiłem za dużo sushi i sam tego nie zjem, więc chcesz przyjść do mnie na obiad? Tak koło trzynastej trzydzieści? Kończę dziś wcześniej - mówię, wciąż chciwie łapiąc tlen.

<Kai?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz