czwartek, 31 grudnia 2015

Od Dezyderego cd Raphael'a


Rano odprowadziłem chłopaka wzrokiem. Skoro musiał wracać do domu, to musiał, nie miałem prawa go zatrzymywać. Poza tym od razu po tym, zadzwoniła do mnie Roma. Była w Polsce, na odwiedzinach u rodziny i jak zwykle przypomniała mi o zrobieniu zakupów. I w tym momencie szczerze jej podziękowałem, bo lodówka była pusta, a ja nie chciałbym przelecieć kolejnego miesiąca na samych zupkach chińskich i kiślu. Nie zastanawiając się wiele, ruszyłem do pobliskiego supermarketu z zamiarem kupienia zapasów na conajmniej pół miesiąca. Jak robić, to porządnie!
Ale wtedy mnie oświeciło. Telefon! Nie wymieniłem się telefonami z Raphael'em. Nie mam z nim kontaktu i zapewne już się nie spotkamy, niech to szlag jasny trafi. A fajny chłopak z niego. No cóż. Zostało mi tylko kupić kisiel na pocieszenie.
Po dwugodzinnym marszu po sklepie, wrzucając wszystko na co miałem ochotę do koszyka, wyszedłem obładowany tonami pożywienia i litrami napoju. Starczy do następnych zakupów. Wracając do domu zatrzymywałem się co jakiś czas, bo jednak to wszystko było ciężkie. Z pewnością nabawiłem się odcisków, ale coś za coś. W końcu jedzenie jest ważniejsze. O wiele.
Po rozpakowaniu zakupów, zostało mi rzucenie się na kanapę w salonie i oglądanie seriali na sporej plaźmie, popijając sok pomarańczowy i zagryzając to paprykowymi czipsami. Po oglądnięciu całej serii, przerzuciłem się na jakże ulubiony wyciskacz łez, znany również jako 'Gwiazd Naszych Wina'. Przyznaję się bez bicia, że ryczałem odkąd Gus wyznał, że na rentgenie jarzył się jak choinka. To był najdrastyczniejszy moment i to właśnie on zabił mnie tak w filmie jak i w książce. Po przepłakanych równo dwóch godzinach zerknąłem na zegarek. Za pół godziny dziewiętnasta. Momentalnie mój brzuch upomniał się płatków śniadaniowych, więc jak to ja, zerwałem się i pognałem do nowoczesnej kuchni z zamiarem zrobienia sobie czekoladowych kulek. Gdy wsypałem odpowiednią ilość płatków, otworzyłem lodówkę i zamarłem, bo kupiłem prawie wszystko prócz mleka. A ja jak to ja, nie odpuszczę i nawet w największy mróz, ulewę, upał czy śnieżycę pójdę chociażby po przyprawę piernikową. Czym prędzej więc wskoczyłem w buty i kurtkę, po czym chwyciłem telefon, klucze i portfel i ruszyłem po ostatni element tej układanki zwanej kolacją. Szybko przebierając swoimi krótkimi nóżkami, śmigałem po ulicy, szurając przy okazji botkami o chodnik i grzebiąc w telefonie. Nagle usłyszałem znajomy głos.
- Dezy?- Raphcio! O mój Boże, czy to przeznaczenie?! Oczywiście byłem tak zajęty dziękowaniu stwórcy, że ledwo zwróciłem uwagę na naszą konwersację, z której wyłapałem jedynie to, że ma nową pracę. Pożegnaliśmy się kolejny raz, on znowu rozczochrał moje włosy, a ja w ostatniej chwili się zreflektowałem. Poleciałem za nim, po czym wręcz wyrwałem mu telefon. Spojrzał na mnie zdziwiony, a ja szybko go odblokowałem, według kodu który podpatrzyłem w kawiarni i wstukałem mu swój numer, zapisując się jako standardowy "Niebieski Dezodorant". Po chwili namysłu, dodałem jeszcze serduszko na końcu, wcisnąłem mu telefon w łapki i popędziłem w swoją stronę, uprzednio klepiąc go po policzku (pomińmy, że wyglądałem jak dziecko sięgające po ciastka na najwyższej półce).
Niestety ten dzień musiał przynieść mi nazbyt wiele emocji i wracając do domu przez park, zostałem ponownie napadnięty. Jednak tym razem nikt mi nie pomógł, a wandale mnie okradły. Ze wszystkiego. Jako iż nie miałem kasy, kluczy, czy chociażby telefonu, usiadłem na najbliższej ławce, podciągając nogi do siadu po turecku i zacząłem cicho chlipać. Jak zwykle. Zamiast działać, ryczałem jak pięcioletnie dziecko. Dokładnie do pierwszej w nocy, o której usłyszałem kroki, na dźwięk których tylko bardziej się skuliłem. Byłem w kropce, bo oświetlała mnie latarnia, a tamtej osoby nie widziałem...
- Czy ty mnie przypadkiem nie śledzisz?- usłyszałem znajomy głos i w środku zacząłem wrzeszczeć ze szczęścia.
- Raphael?!- pisnąłem.
- Nie, matka Teresa. Dezy, co ty tu jeszcze robisz?! Powinieneś być w domu i spać!- z cienia wyłoniła się jego sylwetka. Uśmiechnąłem się na widok jdgo twarzy.
- Gdybym mógł tam być...- wyszeptałem, przecierając oczy rękawami kurtki.
- Wyrzucili cię?- podszedł do mnie i ukucnął centralnie przede mną, kładąc ogromne dłonie na moich małych kolanach. Pokręciłem głową.
- Gorzej. Okradli...
- Co?!
- Wracałem ze sklepu no i... zabrali mi wszystko... nawet okruszki z kieszeni- wychlipiałem żałośnie, chowając twarz w dłoniach.
- Nie masz nic? Kluczy? Telefonu?
- Człowieku nawet mleko mi zabrali!- wybuchnąłem.
- Spokojnie... będzie dobrze. Mieszkasz sam?
- Z kuzynką...
- To zadzwonimy do niej i przyjedzie tu. Będzie dobrze. Daj mi jej numer.
- A- jest w Polsce. B- wraca za miesiąc. C- Nie pamiętam go! - wyrzuciłem, zakładając ręce na piersi.
- Oh... a masz zapasowy klucz?- w tym momencie przypomniałem sobie o nim.
- Mam- wybuchnąłem śmiechem. Chłopak nie bardzo mnie rozumiał.
- No i git. Gdzie jest?
- W domu, w komodzie- parsknąłem, a on uderzył się z otwartej dłoni w czoło, chichocząc ze mną. Zrezygnowany podniósł się i wyciągnął ku mnie dłoń.
- Wstawaj, idziemy.
- Gdzie?
- Do mnie, baranie.
- Nie. Nie musisz. Pójdę do hotelu....
- Nie masz kasy, a poza tym, wydałeś na mnie dzisiaj osiem funtów!
- Aale...
- Nie ma ale, jesteś moim gościem- na to nadąłem policzki- Dobra. Będzie dobrze, spokojnie, jutro wezwiemy ślusarza i dorobimy klucz, albo wyważymy drzwi. Damy radę. A teraz chodź. Mam nadzieję, że zablokowałeś kartę płatniczą.
- Nie mam takowej. I dziękuję- chwyciłem rękę i wstałem. Oczywiście byłem skopany, pobity i po kilku godzinach siedzenia w zimnie, wszystko mnie bolało. On ruszył. Ja stałem jak głupi.
- Co tak sterczysz?
- Nie mogę chodzić. Wszystko mnie boli- zawyłem.
- Księżniczka- przewrócił oczami i nim się spostrzegłem, niósł mnie, jak takową 'księżniczkę'.

(Złapię ją. Następnym razem. Głupia wena ciągle ucieka.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz