środa, 30 grudnia 2015

Od Dezyderego cd Raphael'a


W dzisiejszych czasach człowiek nie może nawet pójść do kawiarni po kilku godzinach monotonnego sterczenia przed komputerem, edytując z kolei kolejne warstwy, byleby efekt twojej pracy był zadowalający. Ni ma tak łatwo, ledwo wyczołgasz się z domu, od razu cię napadną z uroczym uśmieszkiem i tekstem "ręce do góry, gacie w dół, kasa na stół". No, ale są też ci normalni, jak ten, który stanął w mojej obronie.
'Czy nic mi nie jest? Prócz skopanego łba, krwotoku wewnętrznego i złamanych żeber? Powiedziałbym, że jest nawet zaj*biście!'
- Na szczęście, wszystko ze mną dobrze, nic się nie stało- uśmiechnąłem się do niego. Urodą nie zachwycał, ale był interesujący. Po szybkim kłamstwie, wyprostowałem się, czując nieprzyjemne ciągnięcie w okolicach brzucha- Dziękuję panu za pomoc- spojrzałem w dół (co nie było konieczne przy moim wzroście), by zobaczyć jak wzdycha i po nabraniu kilku wdechów, powoli się prostuje. Podałem mu rękę, aby pomóc mu wstać, co z chęcią przyjął. Oczywiście gdy już stał, ja jak głupi wpatrywałem się w jego obojczyki, a na myśl o zadzieraniu głowy, już bolał mnie kark- Przyrzekam, zacznę nosić obcasy- wysyczałem, jakby sam do siebie. Mężczyzna zaśmiał się cicho.
- Nie lepiej buty na podwyższonej podeszwie?- parsknął, a jego klatka piersiowa zadrżała. Przewróciłem oczami i mimo niechęci, uniosłem głowę. Poprawiał właśnie rozczochrane włosy.
- Eh. Wracając. Naprawdę panu dziękuję, gdyby nie pan, mógłym pożegnać się z zębami- zamyśliłem się- i kręgosłupem. Z życiem też, prawdopodobnie- dodałem ze smutnym uśmiechem, który zaraz został zastępiony tym wesołym i promiennym.
- Nie ma za co. To był raczej mój obowiązek.
- Nie słyszałem o takim prawie. Raczej jest dla policji, ale co ja tam wiem- mimowolnie przetarłem palcami skroń.
- To... było takie moje prawo- na to wydałem z siebie długie "Aaaaaaa", dalej jednak niczego nie rozumiejąc. Postanowiłem jednak nie drążyć tematu, bo po co? Było, minęło, żyję, jest dobrze, nawet bardzo. Zamiast tego, przeciągnąłem się, stając na palcach, co wywyższyło mnie, ojeju, aż miałem jego brodę na wysokości oczu. Obaj jednak postanowiliśmy tego nie komentować. Tylko na jego twarzy wymalował się delikatny uśmieszek.
- No to co? Kawusia?- rzuciłem, poprawiając rękawy flanelowej koszuli. On natomiast uniósł brwi w pytającym geście. Odetchnąłem cicho i gestykulując żywo rękami, wytłumaczyłem wszystko- Ty, ja, kawa, na lewo, miałem tam iść nim prawie mnie zabili, wynagrodzenie za ocalenie życia?- powiedziałem na jednym wydechu, co widocznie go rozbawiło.
- Skoro proponujesz, może przystanę na tę propozycję.
- No i gites majonez! Zapraszam pana na najlepszą kawę jaką w życiu smakowałem!- po tych słowach, ruszyłem żwawo ku kawiarni, a po dźwiękach kroków, które wkrótce zrównały się z moimi, stwierdziłem, że mężczyzna idzie za mną. Wkrótce siedzieliśmy w nowoczesnym wnętrzu, przy białym, lakierowanym stoliku. Wścibiałem nos w małą kartkę, na której narysowane były ciastka ozdabiane płatkami kwiatów. Rozejrzałem się wokoło. Chłopcy karmili swoje wybranki, oczywiście ówcześniej drocząc się z nimi i brudząc ich noski cukrem pudrem. Nie ukrywałem podekscytowania tym widokiem, a mój towarzysz tylko kręcił głową. Wkrótce po tym przyszła do nas urocza, niska, brązowowłosa brunetka.
- Co podać?- spytała, dziubiąc długopisem w notesik.
- Dla mnie gorącą czekoladę z piankami Marshmallow, a dla niego karmelową latte z podwójną bitą śmietaną i polewą czekoladową- na to chłopak zrobił wielkie oczy. Gdy kelnerka odeszła, nie ukrywał oburzenia.
- To kosztuje cztery funty! Oszalałeś?! To za drogie jak na zwykłą lattę!- posyłał mi okrutne spojrzenie- wystarczyłaby mała czarna za dwa!
- Jesteś moim gościem...- chciałem dokończyć, ale dalej nie znałem jego imienia.
- Raphael...- dokończył po pewnym czasie.
- Jesteś moim gościem Raph! Nie powinna obchodzić cię cena.
- Ale to jest. Za. Dro-gie! Zbankrutujesz!
- Słuchaj ty mnie, jak ja sypnę groszem to se kupisz pięć takich kawiarenek i będziesz siorbał tą kawusię litrami, więc nie rób mi wywodów na temat jakichś czterech, j*banych funtów!- wręcz krzyknąłem, uderzając ręką o stół, a on uniósł brwi.
- Za cztery funty to ja cho.lera jasna kupię sobie trzy kanapki, ale nie kawę!
- Ty tak, ja nie. A teraz za przeproszeniem, zamknij ryj, bo teraz będziesz delektował się niebem- warknąłem, gdy zobaczyłem kelnerkę. Mężczyzna zamilkł i z niechęcią sięgnął po napój, a gdy go skosztował, wręcz zobaczyłem te iskierki w jego oczach.
- O mój dobry Boże- wyszeptał cicho, a ja parsknąłem- To jest zbyt dobre, żeby było prawdziwe.
- Oj uwierz, jest- zaśmiałem się, pijąc powoli swoją czekoladę i wyjmując z niej jedną, drobną piankę. Resztę czasu przesiedzieliśmy w ciszy, przerywanej przez muzykę w tle. Omal nie zszedłem na zawał, gdy usłyszałem tak dobrze mi znane "Jet Black Heart" mojego ulubionego zespołu, a Raphael zaksztusił się kawą widząc moją reakcję i wodospad łez pod koniec utworu- T-to jest taaaaakie smuuutne!- zawyłem, przypominając sobie teledysk, który wyciskał ze mnie łzy jak z mokrej szmaty. Chłopak powstrzymywał się przed śmiechem, ale zachowywał powagę i starał się nawet popaść w tę samą melancholię co ja, jednak z marnym skutkiem. Po skończonych napojach, zobaczyłem rozczarowanie w jego oczach, więc zamówiłem dla niego to samo, jednakże tym razem na wynos. Przysięgam, chciał zabić mnie wzrokiem.
- Przeginasz. Poważnie. Osiem funtów? Nawet moje prezenty na święta tyle nie kosztują- wysyczał, gdy szliśmy przez ten sam park, on siorbiąc latte, ja bawiąc się palcami.
- Przesadzasz- zachichotałem.
- Mówisz, że jesteś... bogaty? Gdzie pracujesz?
- Jestem grafikiem komputerowym- mruknąłem, patrząc na jego profil.
- Ile taki grafik dostaje za godzinę?
- To nie tak. Mam ustaloną cenę z góry, dostaję kasę, gdy wykonam pracę i tyle. Oczywiście cenę ustalam sam.
- Co?!
- Wiesz, ja decyduję ile dostaję za zrobienie takiej strony. To czasochłonne i trudne, więc mam wysokie wymagania- uśmiechnąłem się.
- To ile dostajesz?
- Powiem ci tyle: Dużo. Więcej wiedzy nie potrzebujesz- uśmiechnąłem się.
- Eeem... a w ogóle... eee.
- Ach tak, Dezydery- posłałem mu roześmiane spojrzenie, a on zmarszczył brwi.
- Dezydery... ile masz lat?
- 19...- zachichotałem widząc jego zdziwioną minę- wiem, wyglądam na hot 16- podparłem biodro dłonią- A ty staruszku? 35?
- 21...
- Wyglądasz staro- rzuciłem wprost, jak to mam w zwyczaju.
- Dzięki- przewrócił sarkastycznie oczami.

(Weno? Gdzieżeś ty?!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz