środa, 30 grudnia 2015

Od Kody CD Kai'a

Z nieukrywanym zaskoczeniem malującym się na mojej twarzy obserwuję jak Kai gwałtownie odpycha ode mnie profesora Cartwright'a i wrzeszczy na niego, jak gdyby został opętany jakąś chorobliwą zgrozą lub szałem wywołanym niezidentyfikowanymi czynnikami. Nie zwracam uwagi na okulary, które zdążyły spaść mi na czubek nosa, ale pogrążony w letargu wywołanym reakcją mężczyzny stoję jak słup soli. Dopiero delikatny uśmiech Kai'a i jego łagodne spojrzenie wybudzają mnie z paraliżu. Przytakuję nerwowo głową w ramach podziękowania, nic nie mówiąc.
Kolejny raz uratował mnie przed niepożądaną sytuacją. Zaczynam się zastanawiać czy to nie jest jeden z tych biblijnych posłańców Boga, których nazywamy aniołami strzegącymi nas od złego. Nie powiem, że nie przydałby mi się taki ochroniarz, od niepamiętnych czasów prześladował mnie pech, ciągle uparcie idzie za mną krok w krok, zrobił ze mnie ofiarę.
Kai obejmuje mnie swoim ramieniem i roztrzepuje ręką starannie ułożone włosy, powodując, że okulary całkowicie zsuwają się z nosa i spadają prosto w moje dłonie. Zirytowany odpycham od siebie roześmianego mężczyznę. Jego głos przeszywa mnie na wylot i powoduje delikatny dreszcz, który ustaje dopiero, gdy Kai stwierdza, że jeszcze tu wpadnie. Podnoszę głowę, wcześniej ponownie założywszy okulary i spoglądam z iskierkami w oczach na bohatera. Chyba właśnie się zdradziłem, że chciałbym znowu go spotkać. Szybko więc odwracam wzrok i wzdycham z ulgą, gdy mężczyzna wychodzi z sali pod pretekstem biegania, a mnie dopada chmara uczennic ze skargą, że nie dokończyłem wykładu o bitwie pod Maratonem. Przepraszam na chwilę młode kobietki, po czym podchodzę do profesora.
- Przepraszam, ale musi sobie pan sam poradzić z papierami, te drugoklasistki potrzebują pomocy - uśmiecham się słodko, przymykając oczy.
W Japonii nazywają to eye smile, ten wyraz twarzy sprawia, że osoba wygląda jeszcze bardziej uroczo.
Pewnym ruchem poprawiam okulary i "przez przypadek" strącam wszystkie dokumenty ze stołu. Z zaskoczeniem udaję, że to nie było zamierzone i ulatniam się z sali, kontynuując opowieści o perskich wojnach.

~*~

Według mojego planu lekcje zaczynają się od godziny siódmej czterdzieści, a kończą koło szesnastej. Potem mam tylko dwie godziny, aby dostać się do uniwersytetu i po drodze zabrać wszystkie książki oraz notatki z domu. Zazwyczaj taka trasa zajmuje mi półtorej godziny, a więc powinienem zdążyć, ale dziś złapały mnie sprawdziany, byłem zmuszony zostać po pracy i posprawdzać wypociny moich uczniów klas pierwszych. Cudem wyrobiłem się w trzydzieści minut.
Biegnę z szaleńczą prędkością, starając się nie zgubić zeszytów, które powoli zaczynają wyślizgiwać się z moich dłoni. Wpadam przez drzwi do budynku, taranując przy tym trzech pierwszorocznych studentów i nie przejmując się ich głośnymi obelgami, skręcam w korytarz po lewej. Pędzę prosto ku drzwiom, aby wpaść do sali wykładowej. Z ulgą stwierdzam, że profesor jeszcze nie przybył, więc siadam w siódmym z czternastu rzędów. Rozkładam książki, przybory i czekam aż przyjdzie wykładowca.
Z niewiadomych przyczyn powracam myślami do Kai'a i dzisiejszego zdarzenia. Dlaczego zachował się w ten sposób? No cóż... raczej nie należy do ludzi, którzy lubią znęcać się nad innymi i śmiać się z tego wniebogłosy albo zwyczajnie ignorować zajście, udając ślepego. Ale żeby aż tak skoczyło ciśnienie?
Odganiam natrętną myśl i zamykam oczy.

~*~

Wykłady kończą się dosyć późno, więc mrok panuje na ulicy od pewnego czasu. W dodatku zaczął padać deszcz, a ja nie przewidziawszy takiego obrotu spraw wzdycham zrezygnowany z myślą, że wszystkie notatki zamienią się w papierową ciapę albo skończą w błocie przez jakiegoś nachlanego kierowcę.
- Hej! Koda! Nie masz parasolki? - słyszę głośny, a zarazem radosny męski głos. Odwracam się i ślę przyjacielski uśmiech do jednego z bliźniaków, który rusza w moją stronę. - Masz, weź moją, ja wrócę z bratem - zaśmiał się, wręczając mi do ręki niebiesko-zieloną parasolkę.
- Dziękuję, Ethan, ratujesz mi życie - poprawiam okulary, chichocząc pod nosem. Mężczyzna macha mi ręką na pożegnanie i dołącza do brata bliźniaka czekającego przy drzwiach. Z wyraźną ulgą odchrząkuję, po czym podążam śladem kolegów i wychodzę z budynku, otwierając parasolkę. Ruszam przed siebie, rozglądając się dookoła, jak gdybym szukał czegoś ważnego dla moich oczu. Wzrok zastyga na znanej mi sylwetce mężczyzny stojącego pod dachem studia fotograficznego. Na jego widok automatycznie unoszą się kąciki moich ust. Nie myśląc za wiele, ruszam w kierunku ów osoby.
- Cześć Kai - rzucam, stając naprzeciwko niego. - Nie masz parasola? - pytam.
- Nie - wzdycha ciężko, oparłszy się o ścianę budynku.
- Mogę ci pożyczyć swój, odprowadzę cię do domu, a potem wrócę do siebie... No chyba, że ty odprowadzisz mnie, a potem dam Ci parasol, nie mam porównania kto dalej mieszka - dukam speszony i dopiero, gdy kończę zdanie orientuję się jak głupio zabrzmiała moja propozycja pomocy. Odwracam wzrok zawstydzony.

<Kai? Eksperymentuję z narracją :v>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz