czwartek, 31 grudnia 2015

Od Raphael'a CD Dezydyrego

Niosłem go tak przez całą drogę. Nikt już nie chodził ulicami, samochody tez przejeżdżały tylko co jakiś czas. Szczęście że jeszcze lampy się paliły. Idąc, uniosłem głowę do góry. Na nocnym niebie nie było ani jednej chmurki. Gwiazdy i księżyc było widać jak na dłoni.
- Czemu się tak patrzysz do góry?- spytał chłopak.
- Sam spójrz, to się dowiesz- odparłem tajemniczo, a on zgodnie z poleceniem uniósł głowę.
- Niby co tam ciekawego? To tylko gwiazdy- stwierdził wtulając się w moją bluzę.
- Tylko gwiazdy? Pff. To całe konstelacje gwiazd. Tam jest wielki wóz na przykład. Pokazałbym ci gdzie, ale mam zajęte ręce- tu Dezy spojrzał na mnie- Światło gwiazd dociera do nas miliony lat świetlnych. Bardzo możliwe, że te gwiazdy już nie istnieją- dodałem.
- Wiesz co. Ty zamiast zostać barmanem mogłeś się wziąć za astronomię- burknął, na co się trochę roześmiałem.
- Taa, kiedyś nad tym myślałem, ale stwierdziłem że to nie dla mnie. To za poważne klimaty jak dla mnie- powiedziałem i wtedy zobaczyłem mój dom.
Zatrzymałem się żeby postawić go na ziemi i otworzyłem furtkę, a potem wbiegłem trochę po schodkach, wchodząc co drugi stopień i przekręciłem klucz w zamku. Wpuściłem go pierwszego, bo i tak był zmarznięty. Zdjąłem buty i zaprowadziłem go do salonu, gdzie usiadł na kanapie. Przyniosłem mu koc, a ten w pięć sekund był w nim zagrzebany.
- Chcesz coś zjeść?- spytałem idąc do kuchni, chociaż spodziewałem się już odpowiedzi.
- A masz płatki?- spytał, a ja przegrzebałem szafki.
- Eee tak. Karmelowo-czekoladowe- przeczytałem i chwilę potem usłyszałem jego kroki.
Przytuptał od stóp do głowy zakryty kocem. Wziął ode mnie opakowanie i dokładnie je obejrzał. Potem spojrzał na mnie i pokiwał twierdząco głową. Nasypałem ich w dwie miski i zagotowałem mleko. Mieszkałem sam, więc rolę stołu pełnił u mnie blat jak w barze i wysokie, ale wygodne krzesła. Dezy przyszedł i jakoś się na nie wdrapał, nie powiem. Super to wyglądało. Dałem mu jeszcze łyżkę i zaczął wcinać. Kiedy ja zaczynałem, on był już w połowie. Gdy skończył, umyłem miski. Było trochę po drugiej.
- Dobra, nie wiem jak ty, ale ja zaraz idę się walnąć w kimę. Chciałbym ci coś dać, ale wszystko będzie na tobie wisieć- stwierdziłem, uśmiechając się pod nosem.

<Dezy? być?>

Od Kody CD Kai'a

Podaję Kai'owi parasol i poprawiwszy lekko skropione deszczem okulary, odprowadzam go wzrokiem do najbliższego zakrętu, potem strasznie zawstydzony swoim zachowaniem, odganiam myśli o mężczyźnie i bez wahania otwieram drzwi domu, aby wpaść do holu i zostawić w nim przemoczony wiosenny płaszcz, który niestety nie jest wodoodporny. A cienki materiał też nie pomaga. Wzdycham i pierwsze, co robię to rozluźniam krawat. Następnie zsuwam go z kołnierzyka koszuli. Rozpinam kolejno upierdliwe guziki nie chcące ze mną współpracować. W każdym razie z nagą klatką piersiową ruszam ku schodom, a następnie do łazienki, gdzie prędko biorę kąpiel i myję czekoladowe włosy. Po odświeżeniu zakładam szare dresy oraz białą, luźną bluzę, w której zwykle chodzę, gdy jestem sam w domu. Wrzucam mokre ciuchy do kosza na pranie i wytarłszy podłogę z wody, wracam na parter do kuchni. Postanawiam przygotować sobie dzisiaj sushi, aby mieć jutro szybki obiad.
Pierwszym krokiem jest wypłukanie ryżu. Przesypuję go na sito, oblewając bieżącą wodą z kranu. Mieszam i podrzucam lekko ryż aż do momentu, w którym woda robi się dokładnie przejrzysta, co jest znakiem, że można przejść do kolejnego etapu. Miskę napełniam wodą, a potem pozostawiam w niej ziarenka. Miały tak sobie czekać trzydzieści minut, żebym następnie przepłukał ostatni raz obiekt i przesypał całość do garnka. Zalewam butelkowaną wodą - tutaj jakość płynu jest niezwykle ważna - w proporcjach jeden do jednego i dwóch dziesiątych. Nastawiam mały ogień i pozostawiam do gotowania na piętnaście minut, a za ten czas biorę się za sos. Do niewielkiego rondelka wlewam trochę octu ryżowego, parę łyżek cukru, szczyptę soli i zaczynam wszystko mieszać, podgrzewając na drobnym ogniu. Czekam aż wszystko się rozpuści. Zaś potem zalewam ryż sosem i pozostawiam pod przykryciem do wystygnięcia.
Jak zwykle bardzo się staram, aby potrawy były dokładnie przygotowane oraz smakowały niczym oryginalny posiłek z przepisu. Przykładam się do tego, co robię i dbam o doskonałość pożywienia. Można śmiało stwierdzić, że jestem chodzącym perfekcjonistą. Bywam przez to niezwykle irytujący... Chociażby projekt w grupie. Mi nie wmówisz, że można zrobić "na odwal się", zależy mi na dobrze wykonanej pracy, więc jak się uprę to nic mnie nie przekona do zrezygnowania z dokładności.
Zwinnie i szybko kroję owoce zakupione do przygotowania sushi, a następnie zręcznie filetuję łososia oraz siekam go na drobne kawałki. Pozbywam się wszelkich niepotrzebnych części ryby i kończę siekać jej tułów. Ryż zdążył już wystygnąć, a i mam już pokrojoną zawartość maki, więc zaczynam "sklejać" całość. Na dwie-trzeciej powierzchni nori, czyli prasowanych alg, układam cienko ryż, aby prześwitywały przez niego wodorosty. Potem delikatnie kładę łososia, marynowaną tykwę i awokado. Kolejnym krokiem jest nabranie niedużej ilości wasabi na palec i posmarowanie nim linii wzdłuż krawędzi wodorostów. Zaginam matę od dołu w kierunku do środka, dociskając rogi maty do ryżu zaraz za nadzieniem, po czym kroję rolkę na kilka kawałków. Powtarzam te same czynności do uzyskania odpowiedniej ilości maki.
Odsuwam się od blatu i lustruję piramidę z sushi. Wzdycham ciężko.
Znowu zrobiłem za dużo jedzenia, sam się tego nie pozbędę, a szkoda zmarnować. Może zaproszę jutro Kai'a na obiad?

~*~

Szósta trzydzieści. Głupi budzik. Kto wymyślił to głośne jak holendra ustrojstwo?
Podnoszę rękę i ledwo dotyka nią wyłącznika, po czym ześlizguję się z miękkiego materacyka, idę ku łazience, chwytając ubranie. Pierw przechodzę przez proces odświeżania, a dopiero wtedy zakładam komplet.
Wychodzę z łazienki w pełni przygotowany i chwytając kilka dokumentów oraz śniadanie, które zjem w pracy, ruszam do kwiaciarni, zamykając za sobą drzwi domu.

~*~

- Kwiaty dla przyjaciółki? Rozumiem! - śmieję się do jednej z klientek. - Barwinek oznacza szkolną przyjaźń - zgarniam dłonią kilka malutkich kwiatuszków. - Frezja czerwona, "cieszy mnie twoja obecność" - wybieram najdorodniejsze okazy i dopasowuję je do barwinków. - Irysy, podziw - dodaję. - Bratek, znowu symbol przyjaźni - śmieję się i zaczynam dokładnie układać kwiatową kompozycję. Dokładnie zawiązuję bukiet wstążką, a następnie przekazuję młodej kobiecie, która ni stąd ni zowąd staje na palcach, aby dosięgnąć mojej twarzy i z odważnym uśmieszkiem całuje mnie w policzek, a ja kompletnie zdezorientowany staję się ofiarą letargu i wbijam zaskoczony wzrok w niewidzialny punkt przed sobą, nawet nie zorientowawszy się kiedy kobieta wzięła ode mnie bukiet i zapłaciła szefowej. Nie reaguję na zaczepki Kai'a, po prostu tkwię w paraliżu, nie wiedząc czy w ogóle się ocknę.
Wtem mężczyzna przybliżył się do mnie i bezwstydnie przygryzł skórę mojego policzka. Całkowicie zbity z tropu odskakuję przerażony, czując jak piekący rumieniec wpełza na twarz. Zakrywam usta dłonią, aby nie krzyknąć, zaś moja szefowa śmieje się słodko.
- Co was wszystkich dzisiaj na takie czułości wzięło?! - krzyczę zdenerwowany.
- Koduś, ty w ogóle patrzyłeś na sufit? - chichocze kobieta za ladą. Podnoszę głowę i krzywię się, zauważywszy jemiołę.
- Stoisz pod tą roślinką cały dzień i dopiero teraz załapałeś co jest grane? Liczyłam na jakiś skromny romansik, wprawdzie shounen ai (motyw w mandze bądź anime, który opiera się na miłości między dwójką mężczyzn) też nie pogardzę, gejozy zawsze spoko - opiera łokcie na blacie, zaś brodę na nadgarstkach i patrzy na nas jak byk na malowane wrota z tym swoim przesłodzonym uśmiechem. Dwadzieścia siedem lat i wciąż ma świra na punkcie Japonii, szlag trafia, gdy zaczyna nawijać o jakichś nowych produkcjach albo gatunkach.
- Za takie akcje chcę podwyżkę - rzucam, wyrywając jednocześnie parasolkę z dłoni Kai'a i wściekły znikam w biurze. Słyszę jak mężczyzna śmieje się wraz z moją szefową. Mruczę pod nosem parę przekleństw i staram się zniwelować w jakiś sposób ten upierdliwy rumieniec, który robił mi na złość. Zerkam w lustro na ślad po zębach Kai'a i czerwienię się jeszcze bardziej. Ch.olera.
Co ten dup.ek sobie myśli? Nie mógł w jakiś inny, bardziej stosowny sposób mnie obudzić z letargu? Niech go szlag trafi. Kurczę. Co ja teraz zrobię z tymi rumieńcami? Ugh.
Siadam pod ścianą i zakrywam twarz rękami. Muszę się uspokoić, więc wzdycham ciężko i czekam kilka minut. Potem wstaję. Zadowolony stwierdzam, że czerwień znikła. Z ulgą wracam do kwiaciarni.
- Kai już poszedł? - pytam szefowej.
- Taaa... - mówi, bawiąc się swoją pustą filiżanką.
Dopiero teraz uświadamiam sobie, iż chciałem zaprosić go na obiad. Klnę cicho pod nosem, po czym biegiem wypadam na ulicę i gnam za sylwetką, która prawdopodobnie należała do mężczyzny.
- Kai! - krzyczę z dosyć sporej odległości, ale mimo wszystko on się odwraca i staje przodem do mnie. Czeka aż podbiegnę, więc przyspieszam. Zatrzymuję się przed nim. Nabieram powietrza w płuca, opieram się dłońmi o kolana, próbując uregulować oddech.
- Kai, mam sprawę. Wczoraj zrobiłem za dużo sushi i sam tego nie zjem, więc chcesz przyjść do mnie na obiad? Tak koło trzynastej trzydzieści? Kończę dziś wcześniej - mówię, wciąż chciwie łapiąc tlen.

<Kai?>

Od Yen Cd Liona


Cała sprawa zaczynała być troszeczkę podejrzana...
-Hej, Tomek, która to już godzina?-zawołałam po polsku. Chłopak szybko spojrzał na designerski zegarek z tytanową kopertą i otwartym mechanizmem.
-O, cho.lera-mruknął.-Za pół godziny mam samolot...
-Nie zdążymy przebić się przez Londyn na lotnisko, jeśli jeszcze trochę tu postoimy-oznajmiłam i pociągnęłam go za rękę.
***
Zaraz Sylwester, a tata ze swoją żoną jeszcze balują w Japonii. To znaczy, są tam w interesach. No tak, tak. Interesy. Jasne, już to, ku.rwa, widzę. Tata siedzi na spotkaniach biznesowych, a ta głupia szkapa spaceruje sobie po Harajuku. Grrr.
Ostatni dzień w roku zamierzałam spędzić samotnie, słuchając muzyki lub czytając książkę, oglądając filmy, lub rysując, albo wszystko po trochu. Jedynym pewnikiem było to, że będę tylko ja, sama. Będę miała spokój, będę mogła posiedzieć w samej bieliźnie lub pochodzić bez stanika. Pochłonę pudełko lodów ciasteczkowo waniliowych z sosem karmelowym, zrobię pizzę albo domowe burgery... Wypiję wino robionę przez tatę i domową, wiśniową nalewkę.
Snułam te plany przez cały dzień, gdy siedziałam w pracy. Z utęsknieniem czekałam na koniec mojej zmiany. Był dzień przed Sylwestrem, a ja miałam na jutro wolne. I ta myśl, oraz snycie planów na następny wieczór, były moimi kołami ratunkowymi przez cały dzień.
-Dzień dobry, Yenn- usłyszałam.Słowa te wytrąciły mnie z zamyślenia. Podniosłam wzrok i spróbowałam się nie skrzywić ze zdumieia. Na szczęście była to udana próba.
-Dzień dobry, proszę pana-powiedziałam, zachowując pełen pofesjonalizm. Posłałam Lionell'owi równie pofesjonalny uśmiech. W tej właśnie chwili nadeszło wybawienie, bo wybiła godzina końca mojej zmiany. Uśmiechnęłam się szerzej.-Bardzo mi przykro, ale będzie musiał obsłużyć pana ktoś inny-oznajmiłam.-Ernie, przejmij, proszę, tego pana-zawołałam do kolegi, który właśnie wszedł za kontuar. Ernie skinął głową, spojrzał na Lionell'a i uśmiechął się szeroko. Wszyscy pracownicy kawiarni wiedzieli, że Ernie jest gejem. A czy klieci wiedzieli? To już nie moja sprawa. Zachichotałam w duchu i wyszłam na zaplecze.
***
-Świetnego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku! Do widzenia, dobranoc!-zawołałam, wychodząc ze sklepu.
Postanowiłam skrócić sobie drogę i iść przez park.
Zdecydowałam, że zrobię zakupy już na wieczór przed Sylwkiem i to raczej była dobra decyzja.
Butelki brzęczały dosyć głośno. Oprócz domowego wina i nalewki postanowiłam zorganizować jeszcze martini, tequilę silver i kilka rodzajów piwa. Nie żebym wszystko miała sama wypić, tylko po prostu nie wiem, na co najdzie mnie ochota. Oprócz alkoholi w siatkach były jeszcze przekąski typu chipsy, paluszki, krakersy itp., ale też rzeczy potrzebne do zrobienia pizzy i burgerów. Mięso nielone, sałata, krewetki, drożdże i ta dalej, i tak dalej. Pewnie gdybym zobaczyła kogoś tak objuczonego, pomyślałabym, że szykuje iprezę na kilka osób.
-Witam, witam. Cóż za spotkanie...-usłyszałam za plecami. Przeszedł mnie lekki dreszcz, bo w pierwszej chwili nie rozpoznałam głosu i bałam się, że to... Nevermind. Moje serce przestało bić jak szalone, gdy okazało się, że to Lion. Ale przestało, czy może jeszcze trochę przyspieszyło? W każdym razie nie ze strachu, tego byłam pewna.
-Dobry wieczór-powiedziałam uprzejmie.-Co tutaj robisz?-spytałam.
-Spaceruję-odparł z nonszalancją i wzruszył ramionami.-Widzę, że kroi się jakaś niewąska impreza..
Zachichotałam.
-Jeśli "niewąską imprezą" nazywasz samotnego sylwestra we własnym domu, to chyba coś nie jest jak być powinno.
-Samotnego? To Tomusia nie będzie? Ani żadnego innego, ciekawego kolegi? Jak na przykład ten gej z Twojej pracy, który się mnie uczepił?
-Piep.rz się-warknęłam i ruszyłam przed siebie.
-Tylko z Tobą, kotku-oznajmił, zachodząc mi drogę. Spojrzałam mu z łobuzerskim uśmiechem w oczy.
-Trzymam Cię za słowo, Lionku-odparłam, ominęłam go i ruszyłam do siebie.
***
Jutrzejszy dzień zaczął się dla mnie o dwunastej w południe, bo właśnie o tej godzinie wstałam. Nakarmiłam Quei, nakarmiłam siebie i poszłam do garderoby. Zaczęłam się rutynowo ubierać, jakieś tam spodnie, nie, nie. Spódnica.
Dopiero po chwili, gdy miałam już wszystko uszykowane przypomniałam sobie, że dzisiaj mam wolne. Schowałam więc uszykowane ubrania, wyciągnęłam tylko jakieś zwyczajne, czarne gacie z aplikacją kociego ogona na tyłku i powyciągany T-shirt z napisem "Chocolate is my boyfriend". T-shirt sięgał troszkę za tyłek, więc spoko, spodni już nie potrzebowałam. Co z tego, że przy każdym podniesieniu ręki będzie widać moje zajebiś.cie szekszowne majteczki, przecież dzisiaj będę całkiem sama. Z tego też powodu pozwoliłam sobie nie zakładać stanika. Cóż za wygoda...
***
Zbliżał się wieczór, była dziewiętnasta, a ja siedziałam na kanapie, w niezmienionym stanie, z Queirish na nogach, pudełkiem lodów na brzuchu i książką przed oczyma. Pizza właśnie się dopiekała, a burgery były już przygotowane, wystarczyło usmażyć mięso.
Trzydzieści po wstałam, wyłączył piekarnik i zaczęłam smażyć mięso. Kotlety brązowiły się przyjemnie i pachniały równie świetnie. Nałożyłam je do bułek, dodałam sałatę, ogórki, ser, pomidora i sosy. Położyłam je na dużym talerzu i zaniosłam na ławę. Pistawiłam na stole przekąski. Poszłam też po kieliszki do alkoholu, odpowiedni do wina, inny do martini, inny do nalewki i wódki, i na końcu do tequili. Obok niego postawiłam talerzyk z solą i drugi, z cytryną pokrojoną w półksiężyce. Na ostatku poszłam po pizzę, talerze i sztućce, by był jak i na czym jeść. No i postawiłam jeszcze popitę, do mocniejszych alkoholi. Z lubością nalałam sobie wina i zasiadłam nad książką. Doczytam ten rozdział i zabiorę się za konsumpcję.
Moje plany przerwał jednak dzwonek do drzwi.
Już miałam wstać i zobaczyć, kto to, ale stwierdziłam, że nie. Pier.dolę, nie otwieram.
Po chwili zawibrował mój telefon. Sięgnęłam po niego i zaczęłam czytać sms'a, który przyszedł.
"No, otwórz te drzwi, nie będę stał tu całej nocy."
Sms był od Lion'a. Odrzuciłam książkę i nie przejmując się ubraniem poszłam do drzwi. Nie odstawiłam nawet kieliszka, bo liczyłam, że szybko to załatwię.
-Co Ty tutaj robisz?-warknęłam, otwierając drzwi. Za nimi stał Lion, z wielkim uśmiechem na gębie. Spróbował spojrzeć mi się w oczy, ale jego uwagę przyciągnęło coś innego.
-Przyszedłem trochę ożywić tą Twoją samotną imprezę... Mam nadzieję, że się nie...-nie dokończył, bo zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Oparłam się o nie plecami i upiłam trochę wina.
Co robić? Wpuścić go czy nie?
Jakaś część mnie wołała, żeby go nie wpuszczać, że nadal praktycznie w ogóle go nie znam, nie wiadomo jakie on ma zamiary. "Może Cię spije i wykorzysta? Albo czegoś Ci dosypie i...? Chcesz, żeby tak to wyglądało, Yenn? Twój pierwszy raz?"- wołała ta część. I wtedy odezwała się druga: "Yenn, choler.ny czarnowidzu. Ogarnij się trochę, on nic Ci nie zrobi. Chciałabyś chyba spędzić noc w jego towarzystwie, co? Nawet nie w taki sposób, tylko po prostu, po przyjacielsku, obejrzycie coś... A nawet jeśli, to umiesz się bronić, prawda?"
Odetchnęłam głęboko. Zastanowiłam się szybko, odwróciłam się do drzwi i otworzyłam je.
-Wchodź-zakomenderowałam. Chłopak wszedł, ja zamknęłam drzwi i przeszłam do kuchni, by uszykować sztućce, talerze i kieliszki także dla niego. Po drodze odstawiłam wino na stół i włączyłam telewizję na transmisję z miejskiej imprezy.
-Rozgość się-powiedziałam, stawiając talerze na ławie. Poszłam po kieliszki, które znajdowały się w najwyższej szafce i żeby je sięgnąć musiałam pokazać mojemu gościowu moje straszliwie seksowne majtki z kocim ogonem.
-Nie rób tego-mruknęłam.
-Czego?
-No, nie gap się tak na mnie.
Postawiłam przed nim kieliszki i skierowałam się do garderoby. Skoro już przyszedł, to wypadałoby się przebrać.
Założyłam więc, z lekkim bólem, stanik i sięgnęłam po białą koszulę. Dołożyłam do niej spódniczkę w szkocką kratę, zakolanówki i czarny krawat. Zrobiłam sobie makijaż i związałam włosy w dwie kitki. Z zadowoleniem spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że wyglądam jak niecałkiem grzeczna uczennica.
Przeszłam z powrotem do salonu.
-Chcesz obejrzeć jakiś film?-spytałam siadając obok niego na kanapie. Dolałam sobie wina.
-Smakuje?-spytałam, patrząc jak je pizze. Ja sięgnęłam po hamburgera.-Jedzenie jest domowe, wino i nalewka też.
-Wspaniale-uśmiechnął się.-Pyszne.
Skinęłam głową i zaczęłam skakać po kanałach w telewizji. W końcu zostawiłam na "Strasznym Filmie", który leciał na którymś kanale.
Oglądaliśmy film, jedliśmy, piliśmy... Mam mocną głowę do alkoholu, więc spoko...
W którymś momencie filmu położyłam głowę na ramieniu Lionell'a. Nic nie powiedział, więc tak już zostało.
-Wiesz, chciałbym się Ciebie o coś spytać-mruknął.
-Tak?

-Ten cały Tomek... On mówił do Ciebie... Ida. Czy jakoś tak...
Westchnęłam.
-Ida to moje imię. Wcale nie nazawam się Yennefer, tylko Ida Anna Maria. Nie lubię tych imion, więc przedstawiam się jako Yenn.
-Dlaczego? Są bardzo ładne...-powiedział. Zmarszczył brwi.-A ten Tomek, to kto to w ogóle jest?
-Mój przyjaciel. Tylko i wyłącznie. Po prostu znamy się od dawna i... Poza tym on ma żonę i dwumiesięczną córkę. A oprócz żony i córki jest zadufanym w sobie, bogatym bubkiem. Przyszły prokurator, a już teraz ciężko z nim wytrzymać. Serio, musiałam się nielicho hamować, żeby mu nie wygarnąć. Myślałam, że się nie zmienił, ale cóż... Nienawidzę takich snobów. Myśli że studiuje prawo, jego ojciec jest posłem, to jest lepszy? Gó.wno prawda. Jak sobie przypomne, że kiedys chciano mnie z nim zeswatać, to mam ochotę wybuchnąć śmiechem.
-A chciano?
-Żebyś wiedział.
-I co?
-Co "co"? Nico, jak widać. Friendzone-zaśmiałam się.-Chyba wolę innych mężczyzn-oznajmiłam, spoglądając na niego kątem oka.
-Innych? To znaczy?-uśmiechnął się lekko.
-Sportowców na przykład...-powiedziałam, a dopieto potem ogarnęłam, co powiedziałam. Zaczerwieniłam się lekko i spojrzałam na Lion'a. Patrzył się na mnie z szerokim uśmiechem.
-Na przykład koszykarzy?-spytał. Podniosłam się, by odstawić kieliszek. Odwróciłam się do niego i również się uśmiechnęłam.
Zastanowiłam się szybko i stwierdziłam: "Co mi szkodzi?".
Popatrzyłam mu chwilę w oczy i złączyłam nasze wargi. Rozchyliłam je lekko, by pozwolić na to, by nasze języki zaczęły walkę o dominację. Jego język chwile bawił się kolczykiem w tym moim.
Dobrze wiedziałam, że to nie alkohol.
Oderwałam się od niego, by zaczerpnąć powietrza.
-Nie uciekaj dzisiaj-wyszeptałam.-Ale gdyby coś, to mogę Cię odwieźć.
Lionku? Czo teraz? ^^ myry myry myry

Od Artem'a Cd Katherine

Zaśmiałem się.
-Wybacz,ale nie uprawiam sek*u z pijanymi osobami-mruknąłem-a poza tym na pewno nie z osobą,którą ledwo co znam.
-Nikomu nie zaszkodzi się zabawić-szepnęła i włożyła dłonie pod moją koszulkę.Przeleciał po mnie dreszcze gdy przejechała dłońmi po mojej klatce.
Wstydziłem się swojego ciała,było chude,zero mięśni.Bałem się komukolwiek pokazać bez koszulki czy spodni.
-Nie,może ja pójdę-powiedziałem cicho.Chciałem wstać lecz ciało Katy nie umożliwiło mi to.-Nie chcę przeszk...
Nie dokończyłem ponieważ usta dziewczyny wylądowały na moich.Odepchnąłem ją lekko.
-Nie ja naprawdę-próbowałem się jakoś wykręcić,ale nic nie potrafiłem wymyślić.
Nagle jej bluzka znalazła się na ziemi,a sama dziewczyna siedziała na moich kolanach w staniku. Poczułem się trochę niezręcznie.

<Katherine?przepraszam,ale nie miałem pomysłu>

Od Margaret CD Scott'a

Zastanowiłam się chwilę.
- W sumie okej, czemu nie- uśmiechnęłam się i staliśmy od stolika ruszając do wyjścia.
Pomachałam kilku psiakom i wyszliśmy za bramę.
- Często tam bywasz?- zagadnęłam żeby nie iść w kompletnej ciszy.
- Codziennie- uśmiechnął się.
- Podziwiam cię. Powinno być więcej ludzi takich jak ty- odwzajemniłam uśmiech.
- To miłe że tak o mnie myślisz- spojrzał na mnie.
Resztę drogi jakoś przegadaliśmy. Skręciliśmy do pizzeri i zajęliśmy miejsce przy oknie. Scott zamówił zwykłą, nie przepadałam zbytnio za dużą ilością dodatków. Chłopak dziesięć minut nalegał że zapłaci, musiałam się zgodzić. Naszym celem stał się park, w którym się wczoraj poznaliśmy. Usiedliśmy na jednej z ławek.
- Wiesz co... Wpadłam teraz na pewien pomysł. Ostatnio dużo przyszłych modelek przychodzi do mnie na sesje. Może część pieniędzy przekazywałabym na schornisko? Nie chcę brać tego wszystkiego dla siebie. Potrzebuję tyle co zapłacićrachunki i kupić jedzenie. Trochę odkładam też na konto w banku, ale myślę że w schronisku bardziej się przyda- założyłam kosmyk włosów za ucho.

<Scott?>

Od Cassie CD Nikodema

-Dziękuje-szepnęłam.
Znów nastała cisza.
-Gdzie jedziemy?-zapytałam.
-Do mnie-odparł.
-Nie chcę-powiedziałam.
-Jedziemy do mnie.
Otworzyłam drzwi od samochodu.
-Nie chcę.
Ten zjechał na bok. Spojrzał na mnie, a ja zamknęłam drzwi. Również skierowałam na niego wzrok. Nikodem westchnął i znów ruszył..tym razem nic nie mówiłam.
Zatrzymaliśmy się przed hotelem, chłopak wysiadł z samochodu i otworzył mi drzwi. Wyszłam, i stanęłam obok wejścia. Nikodem zamknął samochód i wszedł do budynku.
Spojrzałam na niego i szybko dogoniła.
-Dwa..
-Jeden-przerwałam mu.
-Jeden dwuosobowy pokój-powiedział.
Chłopak zapłacił z góry i wziął kluczyki. Ruszył do pomieszczenia, a ja za nim.

Pokój był duży, na środku stało wielkie łóżko, był też telewizor, komoda i parę innych mebli. Jednym słowem ful-wypas.
Zamknęłam za nami drzwi. Nikodem rzucił kurtkę na krzesło, ja swoją położyłam. Chłopak usiadł na łóżku i zdjął buty.
Też swoje ściągnęłam. Podeszłam do niego i usiadłam obok. Ten nawet na mnie nie spojrzał. Cicho westchnęłam.
-Jesteś na mnie zły?-zapytałam.

Nikodem?

Od Stelli cd Diego

Wstaliśmy z ławki i poszliśmy w stronę kawiarni.
- Skąd jesteś? - spytałam.
- Z Amsterdamu - odparł - A ty?
- Od urodzenia mieszkam w Londynie - uśmiechnęłam się.
O tej porze ulice Londynu były zatłoczone, na chodniku jak i na drodze.
***
Weszliśmy do kawiarni i usiedliśmy przy wolnym stoliku, obok okna. Każde z nas zamówiło carmelowe latte.
- Widzę, że lubimy pić to samo - uśmiechnęłam się i opadłam plecami o oparcie fotela.
- Najwyraźniej - powiedział, a na jego twarzy pojawił się malutki uśmiech.
- W sumie to zwykle rozmawiamy o problemach, hmm co lubisz robić w wolnym czasie? - spytałam.
- Czasem śpiewam.. gram na gitarze.. - mruknął - a ty?
- O ciekawie - uśmiechnęłam się - Ja? Lubię sobie porysować, od czasu porobić zdjęcia - powiedziałam.
W tym momencie kelnerka podała nam kawę. Upiłam łyk gorącego napoju. Uwielbiam taką kawę. Spojrzałam na chłopaka, który również zbierał się do wypicia napoju.
Diego? wena [*]

Od Dylana Do Maximum


Zerwałem się na równe nogi, tak to za dużo powiedziane bo byłem związany w piwnicy,ostatnia akcja była trochę krzywa. Ale wszystko idzie godnie z planem. Patrzyłem na ścianę przed sobą po czy zaciskałem pięści napinając mięśnie przy czym tym samym poluzowałem line którą byłem przywiązany.
Nagle do pomieszczenia przyszedł jak mu tam było Richard.
Przyłożył mi broń do skroni po czym zaśmiał się
-Widzisz spotykamy się po tylu latach ostatni raz masz jakieś ostatnie życzenie .. -mruknął
-Zabić Cię -powiedziałem
Ten się zaśmiał ale przerwał w połowie gdyż dostał z łomu w głowę i upadł
-W sama pore Nikodem
-Jak prosiłeś .. -odparł
Uwolniłem ręce i rozwiązałem się po czym wyszliśmy na powierzchnię

******kilka dni po akcji******

Spokojnie wróciłem do mieszkania ogarnąłem się po czym pogłaskałem Blaanta,to on sprowadził Nikodema,wrzuciłem mu do miski kawał kości
Przyda mu się odpoczynek jednak on tego nie rozumie.
Chodzi za mną krok w krok i pilnuje, dlatego zabrałem go na spacer do parku szedł bez smyczy obok mnie.
Mijała nas dziewczyna z dwoma Dobermanami. Blant tylko na nie spojrzała dziewczyna podeszła
-Co to za rasa ?
-Cane Corso ..
-Śliczny i wielki jak się wabi ?
-Blant ..
-Można pogłaskać ..
-Nie radzę ..
-Jestem Maximum
-Dylan .. a te twoje Dobermanki to ?
-Leo i Izzi
Skinąłem głową i ruszyłem dalej a dziewczyna postanowiła iść w tym samym kierunku co ja

<Max>

Od Katy Cd. Camerona


Trzeba mu przyznać, że ruszał się tak jak wygląda czyli bosko. Żeby nie być gorszą pokazałam mu kilka sek*ownych ruchów. Cameron był widocznie zaskoczony.
-Nie przebijesz tego nie jesteś dziewczyną. - zachichotałam dalej z nim tańcząc. Kiedy już się zmęczyłam pochyliłam się nad stolikiem dolewając sobie alkoholu. Wiem, że nie powinnam bo moje upicie się zazwyczaj się kończy, że ląduję z kimś w łóżku, ale co mi tam raz się żyje.Przy każdym moim pochyleniu się moja sukienka niebezpiecznie się podnosiła, ale mam nadzieję na tyle na ile pozwala norma. Ktoś gwizdnął stojąc za mną chyba Cameron. Aj tam trudno. Wypiłam shot'a. Super zaraz będę miała gó*no w głowie. Usiadłam na kanapie przyglądając się chłopakom. Już ktoś się z kimś w kącie lizał zapomniałam imion ok, alkohol działa. Spoglądałam na Dallas'a przygryzając wargę. Miałam brudne myśli w głowie i to dość sporo.

<Cameron? Co zrobisz z nawaloną w trzy d*py Kate? sorki, że krótkie ale nie chciałam byś czekał do juta wieczorem>

Od Margaret CD Jacob'a

- Margaret- uśmiechnęłam się przyjaźnie.
Po chwili przybiegł Teemo z piłką, którą mu wcześniej rzuciłam. Oddał mi ją i zobaczył psa Jacob'a. Położył przednie łapy merdając ogonem, miał dzisiaj dobry humor. Jednak Kumpel chyba zbytnio nie miał ochoty na zabawę, bo zaczął trochę warczeć. Chłopak odciągnął go trochę za smycz do tyłu.
- Wybacz, nie dogaduje się z innymi psami- westchnął.
- Rozumiem- spojrzałam na Teemo.
Gdy tylko zauważył, że mam zamiar rzucić mu znowu piłkę, od razu się przygotował. Potem rzut i wystrzelił jak z procy. Zaśmiałam się cicho. Razem z Jacob'em usiedliśmy na ławce niedaleko.
- Czym się zajmujesz?- usłyszałam głos chłopaka.
- Jestem fotografem, a ty?- odwróciłam głowę w jego stronę.
- Mechanik- odparł krótko, a na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech.
- Jesteś mechanikiem? Miałabym do ciebie małą prośbę. Jakbyś znalazł trochę wolnego czasu zrobiłbyś mały przegląd mojego ścigaczowi? Sama niestety nie mam na to czasu, a ty pewnie lepiej się na tym znasz. Oczywiście zapłacę jeśli będzie trzeba- założyłam kosmyk włosów za ucho.
- Ty i ścigacz?- spytał z lekkim niedowierzaniem.
- Mhm. Tak wiem. Ciężko w to uwierzyć, dziewczyna i ścigacz...- zaśmiałam się cicho.

<Jacob?>

Od Scotta Cd Margaret


Uwielbiam takie poranki kiedy spędzam je z podopiecznymi ze schroniska.
Nie wiem czemu ludzie tak krzywdzą najlepszych przyjaciół. Dzięki tym niesfornym psiakom poznaje wielu ludzi. Miałem dzisiaj farta że trafiła mi się osoba która robi zdjęcia. Oczywiście byłem skory jej zapłacić za jutrzejszą pracę ale dziewczyna uznała że nie chce ode mnie pieniędzy.
Kiedy zabrała swojego psa i poszła ja jeszcze bawiłem się z moimi podopiecznymi. Kiedy wróciłem musiały znowu trafić do klatek.
Szkoda mi ich było ale nie jestem w stanie wszystkich przygarnąć.
Na szczęście jest tu kilku wolontariuszy więc każdy pies wychodzi chodziarz raz na dwa dni na godzinny spacer. Tak jak zawsze spędziłem tu cały dzień.Pod koniec jak zawsze najgorsza robota sprzątanie kojców,boksów i innych pomieszczeń gdzie trzymane są zwierzęta.
Po powrocie do domu przywitałem się z końmi i psami i poszedłem się wykąpać po czym zjadłem kolację. Sprawdziłem pocztę i zrzuciłem zdjęcia na Pena. Oczywiście poinformowałem właściciela schroniska o tej jutrzejszej sesji, był bardzo zadowolony z tego powodu.

*************

Obudziłem się o szóstej ogarnąłem zjadłem śniadanie i wyszedłem z Sabą,Kumplem,Kalinką i Edmundem na spacer po lesie jak co ranek.
Gdy po dwóch godzinach wróciłem było jakoś chwilę przed dziewiątą.
Jacob właśnie zmieniał ściółkę koniom w boksach. Wszedłem do domu po czym przebrałem się w spodnie Luźną koszulkę i bluzę popsikałem perfumami i pojechałem do schroniska. Dogadaliśmy się tak aby każdy zwierzak był i miał nowe aktualne zdjęcie. Po chwili zjawiła się Margaret muszę dodać ze wczoraj wymieniłem się z nią jeszcze kilkoma e-mailami
Gdy dziewczyna się zjawiła poszedłem przedstawić ją właścicielowi schroniska i innym wolontariuszom. Zaczęliśmy od robienia zdjęć Kotom potem owcom,kozą,koniom a potem psom tych było najwięcej
Ja wyprowadzałem zwierzę kazałem usiąść albo położyć się czasem dało się im jakiś rekwizyt a Margaret robiła zdjęcia. Po sfotografowaniu 350 psów poszliśmy do budynku oglądać zdjęcia
-Co jak co ale na prawdę masz rękę do robienia zdjęć psiaki wyglądają cudownie
-Dzięki ..
-Wiem ze poświeciłaś na to swój dzień, dlatego ja i psiaki jesteśmy Ci wdzięczne .. i czy nie poszłabyś ze mną na pizze
-Teraz
-Tak nie wiem jak ty ale ja to głodny jestem

<Margaret>

Od Kai'a - c.d Kody


Koda odwraca wzrok, zapewne się speszył swoją propozycją. Jednak nie zwróciłem na to większej uwagi i już znalazłem się tuż obok niego. Trzymał parasol i zadał pytanie w którą stronę się w końcu udamy. Zdecydowanym głosem odpowiedziałem, że do niego, przecież mogę się zawsze przebiedować do domu sam. No i tak w końcu ruszyliśmy przed siebie.
~
Dochodziliśmy do miejsca w którym mieszkał Koda, był to piętrowy dom. Woho… No to nieźle sobie mieszka. Zaśmiałem się w duchu. Spytał się czy na pewno jutro oddam mu parasol, gdyż nie należy on do niego. No co mogłem mu odpowiedzieć, poza tym, że jestem zobowiązany mu to oddać? Westchnąłem ciężko i przytaknąłem głową. Odwróciwszy się, rzuciłem „Dobranoc” i żwawym krokiem ruszyłem ku swojemu mieszkaniowi, które znajdowało się dość, daleko…
~
Do domu dotarłem cały mokry i ubłocony. No cóż, po drodze wpadłem w kałużę, jakieś psy biegły i mnie pchnęły tak, że straciłem równowagę i trafiłem w błoto. No, ale co ja na to poradzę? Nic. Jedynie pozostało mi zrobienie prania i umycie się. Parasol, który pożyczyłem od Kody wylądował w kącie korytarza, oczywiście rozłożony aby szybciej wysechł… A co do czynności… Najpierw zabrałem się za tą drugą, która poszła dosyć szybka. Umycie włosów i ciała wcale nie zajmuje aż tak dużo czasu, wytarłem się, no i oczywiście założyłem bokserki i w nich paradowałem po mieszkaniu. Najgorszym co mogło być to zrobienie prania. Ciężko mi z tym pójdzie, ale od czego jest wujek Google albo sąsiadki, czyż nie? Z uśmiechem na mordce wyszedłem z łazienki, do której wszedłem od razu po wejściu do domu. Zmierzyłem do swojego pokoju, w którym zacząłem się szybko ubierać, byle jakie ciuchy znalazły się na moim ciele. Wyszedłem z mieszkania, które zakluczyłem i poszedłem piętro niżej czyli na parter. Zapukałem do pierwszych lepszych drzwi i otworzyła mi młoda kobieta, około dwudziestki. Uśmiechnąłem się do niej i grzecznie zapytałem czy mogłaby mi pomóc zrobić pranie, gdyż sam nie potrafię. Kobieta na mnie spojrzała i się delikatnie uśmiechnęła. Poszła w głąb swojego domu, a ja czekałem u jej drzwi. Szybko się znowu pojawiła z jakimiś, nie wiem co to było, chyba proszek do pranie czy coś w tym stylu. Weszliśmy po schodach na pierwsze piętro, gdzie znajdowało się moje mieszkanie. Od-kluczyłem drzwi i wpuściłem kobietę przed siebie, tak jak na gentelmana przystało. Wszedłem od razu za nią i zamknąłem drzwi, lecz ich nie zakluczyłem. Wszystkie rzeczy były wymieszane, kolorowe, czarno-białe i duuużo innych. Na szczęście powiedziała, że wzięła dwa rodzaje proszków, tak w razie czego.
No i pranie już było z głowy, tylko później rozwiesić, z czym problemu nie mam. Podziękowałem jej i odprowadziłem do drzwi, które jej otworzyłem. Pożegnałem się i zamknąłem drzwi, gdy tylko zaczęła schodzić na dół. Zakluczyłem drzwi i poszedłem do swojego pokoju, w którym zdjąłem pierwsze lepsze ciuchy, które na siebie nałożyłem. Westchnąłem ciężko i poszedłem zgasić światła, nawet w swej sypialni już aby nie latać jak głupi i je zgasić gdy będę już słodko leżał w łóżku i zatrzymał to wszystko dla jednego światła…
Kiedy już to wszystko zrobiłem, w samych ciemnościach wróciłem do swego „królestwa”. Rzuciwszy się na łóżko, owinąłem się kołdrą i zamknąłem oczy, jednak moje myśli wciąż wracały do Kody z którym się dzisiaj spotkaliśmy w sumie z przypadku. Najpierw poranna wpadka, potem jeszcze z tym profesorem… Co było pewnie dla niego dziwne. Jednak nie potrafiłem tego znosić, a coś we mnie pękło, zbyt długo takie rzeczy miałem gdzieś i każdemu działo się coś wbrew jego woli. Teraz tak nie było, nie potrafiłem już więcej znosić takich widoków, ale też trochę zazdrości się we mnie obudziło. Zakryłem twarz poduszką i próbowałem odgonić natrętne myśli o mężczyźnie… Jednak na nic moje siły, bo to wciąż przychodziło i nie miało zamiaru odejść. Pozostawało tak jak przybywało. Nic większego nie mogłem zrobić. Nie potrafiłem się ich pozbyć. Może jakaś herbata uspakajająca dałaby radę? A może jakiś zwykły film akcji, który pozwoliłby mi o tym przez chwilę pozwolić na to abym już tyle nie myślał? Herbata i film! Tak! Perfekcyjnie. Odkryłem się i zrzuciłem poduszkę z głowy. Podniosłem się i poszedłem do kuchni. Do czajnika nalałem wody, a do kubka wrzuciłem „foremkę” z zawartością zielonej herbaty. Następnie, kiedy się woda zagotowała (a nie trwało to dość długo), wrzątkiem zalałem to czego oczekiwałem. Kilka łyżeczek cukru wpadło do kubka i wziąłem to do salonu, gdzie włączyłem jakiś film akcji. Usiadłem wygodnie na kanapie, popijając ciepły napój oglądałem coś, no nawet ciekawego…
~
Rano obudził mnie budzik, który dzwonił w moim pokoju. Otworzyłem oczy, no i dostrzegłem, że jestem w salonie i najwyraźniej w nim zasnąłem. Leniwie się podniosłem i ruszyłem do sypialni, w której wyłączyłem budzik, a godzina była 06:00, no tak… Szybko się ogarnąłem, odniosłem kubek do kuchni, telewizor wyłączyłem i takim sposobem musiałem iść się ubrać… Zajęło mi to niespora 15 minut, coś długo jak na mnie przystało. Ogarnąłem swoje włosy, które były oklapłe, dosłownie… Nałożyłem na nie gumę, która je podtrzymywała i sprawiła iż już nie leżały już tak jak wcześniej. Wyszedłem z łazienki i założyłem buty sportowe, a no i wziąłem parasol, który muszę oddać Kodusiowi. Zaśmiałem się z tego względu jak nazwałem mężczyznę, tak słodko zdrobniłem jego imię, że już kluczyłem drzwi i z parasolem paradowałem przy bieganiu…
Wracałem z codziennego porannego treningu, aż tu dostrzegłem, że już kwiaciarnia jest czynna, a w środku Koda, który obsługuje kilka klientek. Stał pod jemiołą, która wisiała sobie słodko na lampie, no i wybierał kilka kwiatów, przy czym jak zwykle mówił co każdy z nich oznaczał… Nagle się odwrócił i kobieta musnęła jego policzek. Spojrzałem na nią nieco zdzwiony. Koda był nieco zdezorientowany, a nie chciałem mu zbytnio zawracać już głowy to tylko osunąłem się do tyłu, oparłem o ścianę i ciężko westchnąłem. Poczułem jakby, ukłucie zazdrości? Kiedy kobieta mnie minęła, od razu wszedłem do środka. Koda dalej stał w tym samym miejscu, pewnie jego szefowa była przy kasie i kobiet, która przed chwilą wyszła to tam zapłaciła, bo on chyba nie był w stanie. Podszedłem do niego i pstryknąłem go w czoło, jednak nie zareagował. Dźgnąłem go w bok, pisnął, ale dalej nic. W końcu nie chciało mi się niczego bardziej oryginalnego wymyślać i przybliżyłem się do niego, ugryzłem delikatnie jego policzek, no i wtedy się ocknął.
- Parasolka. – powiedziałem z uśmiechem na ustach.
Koda? XD

Od Kai'a - c.d Kody


Koda odwraca wzrok, zapewne się speszył swoją propozycją. Jednak nie zwróciłem na to większej uwagi i już znalazłem się tuż obok niego. Trzymał parasol i zadał pytanie w którą stronę się w końcu udamy. Zdecydowanym głosem odpowiedziałem, że do niego, przecież mogę się zawsze przebiedować do domu sam. No i tak w końcu ruszyliśmy przed siebie.
~
Dochodziliśmy do miejsca w którym mieszkał Koda, był to piętrowy dom. Woho… No to nieźle sobie mieszka. Zaśmiałem się w duchu. Spytał się czy na pewno jutro oddam mu parasol, gdyż nie należy on do niego. No co mogłem mu odpowiedzieć, poza tym, że jestem zobowiązany mu to oddać? Westchnąłem ciężko i przytaknąłem głową. Odwróciwszy się, rzuciłem „Dobranoc” i żwawym krokiem ruszyłem ku swojemu mieszkaniowi, które znajdowało się dość, daleko…
~
Do domu dotarłem cały mokry i ubłocony. No cóż, po drodze wpadłem w kałużę, jakieś psy biegły i mnie pchnęły tak, że straciłem równowagę i trafiłem w błoto. No, ale co ja na to poradzę? Nic. Jedynie pozostało mi zrobienie prania i umycie się. Parasol, który pożyczyłem od Kody wylądował w kącie korytarza, oczywiście rozłożony aby szybciej wysechł… A co do czynności… Najpierw zabrałem się za tą drugą, która poszła dosyć szybka. Umycie włosów i ciała wcale nie zajmuje aż tak dużo czasu, wytarłem się, no i oczywiście założyłem bokserki i w nich paradowałem po mieszkaniu. Najgorszym co mogło być to zrobienie prania. Ciężko mi z tym pójdzie, ale od czego jest wujek Google albo sąsiadki, czyż nie? Z uśmiechem na mordce wyszedłem z łazienki, do której wszedłem od razu po wejściu do domu. Zmierzyłem do swojego pokoju, w którym zacząłem się szybko ubierać, byle jakie ciuchy znalazły się na moim ciele. Wyszedłem z mieszkania, które zakluczyłem i poszedłem piętro niżej czyli na parter. Zapukałem do pierwszych lepszych drzwi i otworzyła mi młoda kobieta, około dwudziestki. Uśmiechnąłem się do niej i grzecznie zapytałem czy mogłaby mi pomóc zrobić pranie, gdyż sam nie potrafię. Kobieta na mnie spojrzała i się delikatnie uśmiechnęła. Poszła w głąb swojego domu, a ja czekałem u jej drzwi. Szybko się znowu pojawiła z jakimiś, nie wiem co to było, chyba proszek do pranie czy coś w tym stylu. Weszliśmy po schodach na pierwsze piętro, gdzie znajdowało się moje mieszkanie. Od-kluczyłem drzwi i wpuściłem kobietę przed siebie, tak jak na gentelmana przystało. Wszedłem od razu za nią i zamknąłem drzwi, lecz ich nie zakluczyłem. Wszystkie rzeczy były wymieszane, kolorowe, czarno-białe i duuużo innych. Na szczęście powiedziała, że wzięła dwa rodzaje proszków, tak w razie czego.
No i pranie już było z głowy, tylko później rozwiesić, z czym problemu nie mam. Podziękowałem jej i odprowadziłem do drzwi, które jej otworzyłem. Pożegnałem się i zamknąłem drzwi, gdy tylko zaczęła schodzić na dół. Zakluczyłem drzwi i poszedłem do swojego pokoju, w którym zdjąłem pierwsze lepsze ciuchy, które na siebie nałożyłem. Westchnąłem ciężko i poszedłem zgasić światła, nawet w swej sypialni już aby nie latać jak głupi i je zgasić gdy będę już słodko leżał w łóżku i zatrzymał to wszystko dla jednego światła…
Kiedy już to wszystko zrobiłem, w samych ciemnościach wróciłem do swego „królestwa”. Rzuciwszy się na łóżko, owinąłem się kołdrą i zamknąłem oczy, jednak moje myśli wciąż wracały do Kody z którym się dzisiaj spotkaliśmy w sumie z przypadku. Najpierw poranna wpadka, potem jeszcze z tym profesorem… Co było pewnie dla niego dziwne. Jednak nie potrafiłem tego znosić, a coś we mnie pękło, zbyt długo takie rzeczy miałem gdzieś i każdemu działo się coś wbrew jego woli. Teraz tak nie było, nie potrafiłem już więcej znosić takich widoków, ale też trochę zazdrości się we mnie obudziło. Zakryłem twarz poduszką i próbowałem odgonić natrętne myśli o mężczyźnie… Jednak na nic moje siły, bo to wciąż przychodziło i nie miało zamiaru odejść. Pozostawało tak jak przybywało. Nic większego nie mogłem zrobić. Nie potrafiłem się ich pozbyć. Może jakaś herbata uspakajająca dałaby radę? A może jakiś zwykły film akcji, który pozwoliłby mi o tym przez chwilę pozwolić na to abym już tyle nie myślał? Herbata i film! Tak! Perfekcyjnie. Odkryłem się i zrzuciłem poduszkę z głowy. Podniosłem się i poszedłem do kuchni. Do czajnika nalałem wody, a do kubka wrzuciłem „foremkę” z zawartością zielonej herbaty. Następnie, kiedy się woda zagotowała (a nie trwało to dość długo), wrzątkiem zalałem to czego oczekiwałem. Kilka łyżeczek cukru wpadło do kubka i wziąłem to do salonu, gdzie włączyłem jakiś film akcji. Usiadłem wygodnie na kanapie, popijając ciepły napój oglądałem coś, no nawet ciekawego…
~
Rano obudził mnie budzik, który dzwonił w moim pokoju. Otworzyłem oczy, no i dostrzegłem, że jestem w salonie i najwyraźniej w nim zasnąłem. Leniwie się podniosłem i ruszyłem do sypialni, w której wyłączyłem budzik, a godzina była 06:00, no tak… Szybko się ogarnąłem, odniosłem kubek do kuchni, telewizor wyłączyłem i takim sposobem musiałem iść się ubrać… Zajęło mi to niespora 15 minut, coś długo jak na mnie przystało. Ogarnąłem swoje włosy, które były oklapłe, dosłownie… Nałożyłem na nie gumę, która je podtrzymywała i sprawiła iż już nie leżały już tak jak wcześniej. Wyszedłem z łazienki i założyłem buty sportowe, a no i wziąłem parasol, który muszę oddać Kodusiowi. Zaśmiałem się z tego względu jak nazwałem mężczyznę, tak słodko zdrobniłem jego imię, że już kluczyłem drzwi i z parasolem paradowałem przy bieganiu…
Wracałem z codziennego porannego treningu, aż tu dostrzegłem, że już kwiaciarnia jest czynna, a w środku Koda, który obsługuje kilka klientek. Stał pod jemiołą, która wisiała sobie słodko na lampie, no i wybierał kilka kwiatów, przy czym jak zwykle mówił co każdy z nich oznaczał… Nagle się odwrócił i kobieta musnęła jego policzek. Spojrzałem na nią nieco zdzwiony. Koda był nieco zdezorientowany, a nie chciałem mu zbytnio zawracać już głowy to tylko osunąłem się do tyłu, oparłem o ścianę i ciężko westchnąłem. Poczułem jakby, ukłucie zazdrości? Kiedy kobieta mnie minęła, od razu wszedłem do środka. Koda dalej stał w tym samym miejscu, pewnie jego szefowa była przy kasie i kobiet, która przed chwilą wyszła to tam zapłaciła, bo on chyba nie był w stanie. Podszedłem do niego i pstryknąłem go w czoło, jednak nie zareagował. Dźgnąłem go w bok, pisnął, ale dalej nic. W końcu nie chciało mi się niczego bardziej oryginalnego wymyślać i przybliżyłem się do niego, ugryzłem delikatnie jego policzek, no i wtedy się ocknął.
- Parasolka. – powiedziałem z uśmiechem na ustach.
Koda? XD

Od Lion'a c.d: Yenn


Patrzyłem wku.rwiony jak ten zasranu przydupas odjechał zobie z Yenn. Jak on się do niej zwracał ? Ida ? To imię, albo czułe polskie słowko... Nie wiem. Ale jedno wiem, że nienawidze tego gościa o przystojnym ryju, szarych gałach i pasujacym do niego zaroście. Jesgo styl komponował sie ze stylem Yenn, oboje eleganccy i z klasą. A ja? Skóra, lekko znoszone jeansy.
Pod wpływem impulsu walnąłem z całej siły lewą pięścią w ścianę po czym ze zdenerwowaniem, którego nawet nie póbowałem ukrywać ruszyłem w kierunku klubu. Nim jednak dotarłem na miejsce poczułem okropne puslowanie w dłoni. Yhm... Adrenalina poszła się jeb.ać. Zernąłem na rękę, która była niemalże czarna od krwiaków powstałych pod skórą. Kur.wa ciekawe jak ja będę teraz grał. Bycie mańkutem zapewnia mi swego rodzaju przewagę, pod warunkiem, iż wie się jak to wykorzystać.
Otworzyłem sobie z kopa drzwi i wparowałem do szatni rzucając torbę w kąt.
- Patterson ! - do moich uszu dobiegł surowy głos trenera.
- Co? - burknąłem w odpowiedzi doskonale wiedząc, iż nie znosi on chamstwa, spóźnialstwa oraz kłastwa.
- Rusz swoje szanowne cztery litery i zszczyć nas swoją osobą.
- Jak mi się będzie kur.wa chciało - prychnąłem i poszedłem na boisko, na którym czekała na mnie cała drużyna- uh... Chyba się spóźniłem.
- Znów. Co Ty masz dzieciaku w głowie?! Masz szczęście, że jesteś dobry bo inaczej już dawno bym cię wywalił.
- Ależ proszę się nie krępować...- zakpilem w pełni świadom, że nie może sobie na to pozwolić.
- Przebieraj się i się szybko rozgrzej.- nakazał zrezygnowany Jason.
- Obawiam się, że nie mogę- wyjąłem z kieszeni rękę po czym pomachałem mu przed twarzą.
- Obawiam się, że nie masz wyjścia.- zamknął poirytowany oczy jakby liczył do dziesięciu. A potem zaciągnął mnie za wsiarz do swojej kanciapy, gdzie poinformował mnie, iż narodowa drużyna wykupiła sobie tymczasowo moją osobę i mam zagrać na sobotnim meczu. Stałem i gapiłem się na niego z niedowierzaniem. Co on sobie do ku.rwy nędzy myśli?!
- Nie jestem jakąś zabawką na sprzedaż.
"I już nigdy nie będę" dodałem w myślach nadal nie będąc w stanie pojąć,że on sobie najzwyczajniej w świecie na mnie zarobił i to bez mojej wiedzy.
- Na razie wykupili twoje udziały. Będziesz grał tylko na zastępstwie.
- Sam sobie graj. Ja nie mam zamiaru
- Nie bądź głupszy niż jesteś. Doskonale wiesz, że pieniądze które mi dali w głównej mierze trafią do ciebie. A za mistrzostwa jeszcze ci do kieszeni coś wpadnie. - zapewnił.
- Wolę grać tutaj.
- Ależ spokojnie jak narazie lokalny klub i narodowa drużyna się nie wykluczają.
- Nie wykupią mnie na stałe
- Nie jestem tego pewien. Od dawna mają na ciebie oko. Masz umiejętności ale i trudny charakter dlatego boją się od razu zaryzykować. Pomyśl Lion jaki byłby to dla nas prestiż.
- Dla ciebie- sprostowałem.
- Masz rację, dla mnie. Pragniesz tego ale coś cie zdenerwowało i próbujesz pokazać całemu światu, że jest inaczej
- Dobra. Szczym się.
Burknąłem na odchodne i trzasnąłem za sobą drzwiami. Tego wszystkiego było ewidentnie za dużo. Ale Jas miał racje to dobra okazja aby zarobić i może wyrwać jakąś panienkę. Ta smętna myśl przywołała mi obraz Yenn i tego zgreda wsiadajacych razem do taksówki. Nie znałem jej oraz nie mogłem mieć o nic pretensji. Ale wydawała się taka inna od tych wszystkich pustych lal. Miała nietypową urodę i coś do zaoferowania poza swoim apetycznym ciałem, tak to był rozum wraz z mózgiem, o który tak ciężko w dzisiejszych czasach. Nie miałem prawa nikogo winić i choć w głębi duszy wiedziałem, że póki jest daleko tak będzie dla niej lepiej,ale nie mogłem pozbyć się jej z moich myśli. Była pierwszą osobą, z którą spędziłem święta. Ledwo wiedziała jak miałem na imię a wpuściła mnie do siebie jak dobrego znajomego...
Kiedy tak szedłem przed siebie i rozmyślałem natknąłem się na jakiś niewielki lokal. Wszedłem powoli po czym zasiadłem przy barowym stołku fundując sobie dawkę znieczulenia. Na obolałą rękę i duszę.
***
Szczerze przyznam, że nie bardzo pamiętam jak dotarłem do mieszkania ale to nie było w ogóle istotne. Sięgnąłem po telefon z naiwną nadzieją, iż ujrzę na wyświetlaczu wiadomość od pewnej osoby. Niestety.
Z żalem i kacem do którego z resztą w pewnym sensie się już przyzwyczaiłem rozważałem możliwość zaproszenia jej na mecz. Jednakże szybko porzuciłem ten pomysł i szukałem sposobu aby ukryć rany na ręku.
***
Byliśmy właśnie po porządnej rozgrzewce kiedy dostrzegłem, że ludzie zaczynają zasiadać na trybunach. Mój nowy, tymczasowy trener zwołał nas do siebie albo nie zauważając bandaża na ręku albo celowo go ignorując przedstawiał nam swoją strategie. Jego pomysły średnio mi odpowiadały i już wtedy wiedziałem, że będę grał bardziej po swojemu.
Wówczas między kolegami z drużyny, których imion jeszcze nie znałem nawiązała się ciekawa konwersacja, z której jednoznacznie wynikało, iż naszymi rywalami będzie drużyna z Polski. Otóż to. Z Polski.
Kierowany silnym przeczuciem zerknąłem w stronę trybun i jak na zawołanie pojawiła się Yenn ze swoim przydupasem.Wiedziałem, cho.era, wiedziałem... Polka rozejrzała się w około ale kiedy jej spojrzenie skierowało się w moim kierunku natychmiast kucnąłem.
- Wszystko dobrze? - zapytał trener
- No powiedzmy.
- Wiedzę, że coś cię trapi. Potrzebujesz czegoś?- spojrzał na mnie przenikliwie.
- Ni...A właściwie to tak.-Pochyliłem się i szeptem zaznajomiłem go z moją prośbą i wskazałem w stronę trybun.- Da się załatwić?
- Jasna sprawa.
Podziękowałem mu skinieniem głowy modląc się w duchu aby wszystko potoczyło się zgodnie z moim małym niecnym planem. Czas straszliwie się dłużył ale w końcu nadszedł ten moment, w którym przy przeogromnych brawach, okrzykach i oklaskach musieliśmy wyjść na boisko. Szedłem wyprostowany zaraz za kapitanem drużyny wiedząc, że stary skłąd miał mi ochotę wyrwać za to jaja.
Kątem oka zerknąłem na pierwsze, Vip'owskie miejsca z późniejszą możliwością konwersacji z zawodnikami i ku mojej radości ujrzałem tam moją przecudowną parkę. Wydawało mi się, że chłopina mało się nie popłacze ze szczęścia, a Yenn była w takim szoku jakiego nigdy wcześniej u nikogo nie widziałem. Oho, tak ten gest był tego wart.
Odśpiewaliśmy hymn, Polska drużyna również i rozpoczęła się gra. Istna rzeź o wysoką stawkę. Czułem jak przy każdym kozłowaniu doskwiera mi przeszywający ból ale przypominało mi to o tym kto siedzi na trybunach i ogląda grę. Nie będę ukrywał, iż zapewniło mi to swoistą motywację to porządnej rozgrywki. Grałem na własną kartę choć nadal zespołowo to nie do końca trzymałem się pozycji ale wychodziło to nam na dobre. Już miałem wrzucić piłkę do kosza kiedy zostałem ham.sko sfaulowany. Niestety stało się, uchroniłem się od upadku amortyzując go niewłaściwą kończyną. Miałem wrażenie jakby coś chrupnęło i się potłukło. Po plecach przebiegł mnie dreszcz.
Kiedy Polska drużyna wzięła czas, trener oje.bał mnie od góry do dołu, że zaraz mnie zmieni albo zacznę grać na jego zasadach.
Chciał ? To ma.
Podporządkowałem się rozkazowi i z czystą satysfakcją podziwiałem jak dostajemy w ciry. Do końcówki meczu wynik się wyrównał ze sporej przewagi pozostaliśmy z niczym. Czas biegł ku końcowi kiedy usłyszałem; " 13! Ku.rwa zagraj to po swojemu". Posłałem mu zwycięski uśmiech i skupiając się całkowicie świadom cykajacych sekund wrzuciłem kosza za trzy punkty. Zwycięstwo jest nasze.
Trybuny szalały moja drużyna również z wyjątkiem mnie. Dlaczego ? Otóż z ręki spadł mi opatrunek... Łapa była sina, opuchnięta i czarna jedynie w miejscach gdzie wczoraj były krwiaki. Szybko jednak ponownie ją owinąłem w pozornej nadziei, iż zostanie to niespostrzeżone.
Szczerze mówiąc niespecjalnie wiedziałem co dzieje się dalej. Uśmiechałem się od czasu do czasu jednak ten uśmiech nie obejmował oczu. Pozowaliśmy do zdjęć, pogratulowaliśmy drużynie przeciwnej i opuściliśmy boisko.
Nadszedł czas na Vip'ów. Wtłoczyło się parę osób i oto są. Wsadziłem nonszalancko łapy do kieszeni i podszedłem bliżej.
- Witam. - wyszczerzyłem w kierunku Yenn białe zęby i posłałem jej słodkie, niewinne spojrzenie.
- Iduś, ty go znasz?! - zapytał zdumiony, a ja wzruszyłem niby przepraszająco ramionami.
- Jak chcesz to załatwię ci piłkę z tego meczu z podpisami drużyny.- zaproponowałem. Wyszczerzył gały jak piątaki.
Kochasiu to wszystko było skrupulatnie zaplanowane, ale wierz sobie w co chcesz. Yenn nie odstawi teraz żadnej szopki, bo nie chce zepsuć ci wspaniałej zabawy przepuszczając taką okazję. Zatem i ja duuuużo na tym zyskuje.
Nie możesz walczyć z wrogiem ? To spraw by miał cię za kompana.

< Yenn? huhu ^^ NIESPODZIANKA! Lioneł miszczu strategi xd >

Od Reece CD Jacoba


-Reece-przedstawiłam się i wyciągnęłam do chłopaka rękę, którą on uścisnął. W tym momencie rozradowana podbiegła do nas Chocolate. Oczywiście najpierw "przywitała się" z psem Jacoba, a dopiero potem spokojnie usiadła przy mojej nodze.
-A to jest Choco, labrador-retriever-dopowiedziałam z uśmiechem. Suczka spojrzała na chłopaka, ten schylił się i zaczął ją głaskać.
-Cześć, Czekoladko-zaśmiał się, a Choco podała mu prawą łapę.
-Wita się z Tobą-oznajmiłam, ciesząc się w duchu, że trening przynosi efekty. Jacob się zaśmiał.
-Miło mi Was poznać-odparł i wyprostował się.
Zapadła cisza.
-Masz jeszcze jakieś zwierzęta...?-spytałam, by nie przedłużać milczenia.
-Mam konia, Edmunda-odparł.
-Super. Ja mam w domu jeszcze kota. Ale ona jest brata, a ja raczej jestem psiarą, więc...-zaśmiałam się.-Ja też jeżdżę konno.
-Serio? Świetnie.
-Mhm, pierwszy raz wsadzono mnie na koński grzbiet gdy miałam roczek-zaśmiałam się.
Jacob?

Od Agnes cd. Lovell'a

Boże...To wszystko stało się tak nagle... Kurcze, jaki on jest miły! Większość ludzi nakrzyczałaby na mnie, że nie uważam na drogę, tylko myślami błądzę gdzieś indziej, ale ja na prawdę nie zauważyłam tej nogi... To nie była jego wina, to nie tak... Moja też nie, to przypadek kazał wejść mi na lekko wysuniętą nogę chłopaka i upaść. Do tego on się wini i chce mi kupić spodnie!
-Na prawdę,nie trzeba... -Jęknęłam cicho, jednak on na pewno to usłyszał. Usłyszał, ale udawał, że jest inaczej. Boże, on na serio potraktował te spodnie poważnie! Przynajmniej tak mi się wydaje...Nie jest mi nic winien. A po za tym, to na pewno nie żałuje ich bardziej niż ja.
-Nie musisz się tym przejmować, spróbuję zszyć, a jak zostanie ślad, to je... wyrzucę.- To ostatnie słowo trudno przechodziło mi przez gardło. Nawet gdyby nie dało się ich zszyć, to na pewno zostawiłabym je sobie po domu, u mnie ni się nie zmarnuje... Po wypowiedzianych przeze mnie słowach chłopak spojrzał na mnie wyraźnie oznajmując, że to on musi się tym zająć. To mnie zdziwiło. Na prawdę mało jest takich ludzi. Niektórzy są na prawdę nie mili- wkurzyliby się za to, że się o nich potknęłam i że to ich to zabolało.
-No, to jesteśmy na miejscu.- Powiedział po niecałej minucie szukania działu ze spodniami. -Wybieraj, co zechcesz.- Dodał i uśmiechnął się zachęcająco. Znów miałam zaprzeczyć, jednak szybko poddałam się widząc jego błagalne spojrzenie. Powoli podeszłam do ubrań, ukradkiem zerkając na cenę. Nie chciałam narobić mu kłopotów, pewnie gdzieś się śpieszył, więc wybierałam pośpiesznie. A po za tym nie chciałam się mu wydać niunią, która wyciągnie z niego całą kasę i zmarnuje kupę czasu. Po jakichś pięciu minutach znalazłam mój rozmiar i bez zastanowienia powiedziałam, że mam. Były to czarne jeansy, nic wyjątkowego.
(Lovell?)

Od Dezyderego cd Raphael'a


Rano odprowadziłem chłopaka wzrokiem. Skoro musiał wracać do domu, to musiał, nie miałem prawa go zatrzymywać. Poza tym od razu po tym, zadzwoniła do mnie Roma. Była w Polsce, na odwiedzinach u rodziny i jak zwykle przypomniała mi o zrobieniu zakupów. I w tym momencie szczerze jej podziękowałem, bo lodówka była pusta, a ja nie chciałbym przelecieć kolejnego miesiąca na samych zupkach chińskich i kiślu. Nie zastanawiając się wiele, ruszyłem do pobliskiego supermarketu z zamiarem kupienia zapasów na conajmniej pół miesiąca. Jak robić, to porządnie!
Ale wtedy mnie oświeciło. Telefon! Nie wymieniłem się telefonami z Raphael'em. Nie mam z nim kontaktu i zapewne już się nie spotkamy, niech to szlag jasny trafi. A fajny chłopak z niego. No cóż. Zostało mi tylko kupić kisiel na pocieszenie.
Po dwugodzinnym marszu po sklepie, wrzucając wszystko na co miałem ochotę do koszyka, wyszedłem obładowany tonami pożywienia i litrami napoju. Starczy do następnych zakupów. Wracając do domu zatrzymywałem się co jakiś czas, bo jednak to wszystko było ciężkie. Z pewnością nabawiłem się odcisków, ale coś za coś. W końcu jedzenie jest ważniejsze. O wiele.
Po rozpakowaniu zakupów, zostało mi rzucenie się na kanapę w salonie i oglądanie seriali na sporej plaźmie, popijając sok pomarańczowy i zagryzając to paprykowymi czipsami. Po oglądnięciu całej serii, przerzuciłem się na jakże ulubiony wyciskacz łez, znany również jako 'Gwiazd Naszych Wina'. Przyznaję się bez bicia, że ryczałem odkąd Gus wyznał, że na rentgenie jarzył się jak choinka. To był najdrastyczniejszy moment i to właśnie on zabił mnie tak w filmie jak i w książce. Po przepłakanych równo dwóch godzinach zerknąłem na zegarek. Za pół godziny dziewiętnasta. Momentalnie mój brzuch upomniał się płatków śniadaniowych, więc jak to ja, zerwałem się i pognałem do nowoczesnej kuchni z zamiarem zrobienia sobie czekoladowych kulek. Gdy wsypałem odpowiednią ilość płatków, otworzyłem lodówkę i zamarłem, bo kupiłem prawie wszystko prócz mleka. A ja jak to ja, nie odpuszczę i nawet w największy mróz, ulewę, upał czy śnieżycę pójdę chociażby po przyprawę piernikową. Czym prędzej więc wskoczyłem w buty i kurtkę, po czym chwyciłem telefon, klucze i portfel i ruszyłem po ostatni element tej układanki zwanej kolacją. Szybko przebierając swoimi krótkimi nóżkami, śmigałem po ulicy, szurając przy okazji botkami o chodnik i grzebiąc w telefonie. Nagle usłyszałem znajomy głos.
- Dezy?- Raphcio! O mój Boże, czy to przeznaczenie?! Oczywiście byłem tak zajęty dziękowaniu stwórcy, że ledwo zwróciłem uwagę na naszą konwersację, z której wyłapałem jedynie to, że ma nową pracę. Pożegnaliśmy się kolejny raz, on znowu rozczochrał moje włosy, a ja w ostatniej chwili się zreflektowałem. Poleciałem za nim, po czym wręcz wyrwałem mu telefon. Spojrzał na mnie zdziwiony, a ja szybko go odblokowałem, według kodu który podpatrzyłem w kawiarni i wstukałem mu swój numer, zapisując się jako standardowy "Niebieski Dezodorant". Po chwili namysłu, dodałem jeszcze serduszko na końcu, wcisnąłem mu telefon w łapki i popędziłem w swoją stronę, uprzednio klepiąc go po policzku (pomińmy, że wyglądałem jak dziecko sięgające po ciastka na najwyższej półce).
Niestety ten dzień musiał przynieść mi nazbyt wiele emocji i wracając do domu przez park, zostałem ponownie napadnięty. Jednak tym razem nikt mi nie pomógł, a wandale mnie okradły. Ze wszystkiego. Jako iż nie miałem kasy, kluczy, czy chociażby telefonu, usiadłem na najbliższej ławce, podciągając nogi do siadu po turecku i zacząłem cicho chlipać. Jak zwykle. Zamiast działać, ryczałem jak pięcioletnie dziecko. Dokładnie do pierwszej w nocy, o której usłyszałem kroki, na dźwięk których tylko bardziej się skuliłem. Byłem w kropce, bo oświetlała mnie latarnia, a tamtej osoby nie widziałem...
- Czy ty mnie przypadkiem nie śledzisz?- usłyszałem znajomy głos i w środku zacząłem wrzeszczeć ze szczęścia.
- Raphael?!- pisnąłem.
- Nie, matka Teresa. Dezy, co ty tu jeszcze robisz?! Powinieneś być w domu i spać!- z cienia wyłoniła się jego sylwetka. Uśmiechnąłem się na widok jdgo twarzy.
- Gdybym mógł tam być...- wyszeptałem, przecierając oczy rękawami kurtki.
- Wyrzucili cię?- podszedł do mnie i ukucnął centralnie przede mną, kładąc ogromne dłonie na moich małych kolanach. Pokręciłem głową.
- Gorzej. Okradli...
- Co?!
- Wracałem ze sklepu no i... zabrali mi wszystko... nawet okruszki z kieszeni- wychlipiałem żałośnie, chowając twarz w dłoniach.
- Nie masz nic? Kluczy? Telefonu?
- Człowieku nawet mleko mi zabrali!- wybuchnąłem.
- Spokojnie... będzie dobrze. Mieszkasz sam?
- Z kuzynką...
- To zadzwonimy do niej i przyjedzie tu. Będzie dobrze. Daj mi jej numer.
- A- jest w Polsce. B- wraca za miesiąc. C- Nie pamiętam go! - wyrzuciłem, zakładając ręce na piersi.
- Oh... a masz zapasowy klucz?- w tym momencie przypomniałem sobie o nim.
- Mam- wybuchnąłem śmiechem. Chłopak nie bardzo mnie rozumiał.
- No i git. Gdzie jest?
- W domu, w komodzie- parsknąłem, a on uderzył się z otwartej dłoni w czoło, chichocząc ze mną. Zrezygnowany podniósł się i wyciągnął ku mnie dłoń.
- Wstawaj, idziemy.
- Gdzie?
- Do mnie, baranie.
- Nie. Nie musisz. Pójdę do hotelu....
- Nie masz kasy, a poza tym, wydałeś na mnie dzisiaj osiem funtów!
- Aale...
- Nie ma ale, jesteś moim gościem- na to nadąłem policzki- Dobra. Będzie dobrze, spokojnie, jutro wezwiemy ślusarza i dorobimy klucz, albo wyważymy drzwi. Damy radę. A teraz chodź. Mam nadzieję, że zablokowałeś kartę płatniczą.
- Nie mam takowej. I dziękuję- chwyciłem rękę i wstałem. Oczywiście byłem skopany, pobity i po kilku godzinach siedzenia w zimnie, wszystko mnie bolało. On ruszył. Ja stałem jak głupi.
- Co tak sterczysz?
- Nie mogę chodzić. Wszystko mnie boli- zawyłem.
- Księżniczka- przewrócił oczami i nim się spostrzegłem, niósł mnie, jak takową 'księżniczkę'.

(Złapię ją. Następnym razem. Głupia wena ciągle ucieka.)

Od Nikodema Cd Cassie


Nie wiedziałem czemu się tak denerwuje jestem jaki jestem. Należało się moim zdaniem tamtemu nadętemu blondynowi. Cassie odepchnęła mnie i wyszła wkurzona jak jeszcze nigdy. Świetnie nie nie powinienem iść za nią.
Podszedłem do baru i właśnie zmawiałem drinka kiedy dostałem sms'a od obcego numeru
~Mam Cassie zabawmy się ..
Odczytałem go i nie wiedziałem co to ma znaczyć nawet nie wiedziałem kto to mógł mi wysłać. Musiałem szybko przeanalizować ludzi którzy na mnie polują.
Zerwałem się i wyszedłem,zapytałem kilku ludzi czy nie widzieli wściekłej blondyny wychodzącej z baru kilka minut temu. Jeden facet powiedział mi w którą stronę poszła. Super ich jest kilkunastu ja będę jeden bez broni.
Nagle usłyszałem krzyk Cassie i pobiegłem od razu gdy wpadłem w owe miejsce zobaczyłem faceta dobierającego się do niej dwóch obok z pistoletami skierowanymi ku mnie. W tym momencie zrobienie najmniejszego błędu będzie mnie sporo kosztowało. Nie miałem żadnego planu wiec została mi improwizacja.
Założyłem ręce za głowę po czym powiedziałem
-Dobra okey macie mnie poddaje się uklęknąłem na ziemi schylając głowę. Jeden z bronią puścił Cassie i podszedł do mnie. Koles nawet nie wiedział kiedy a dostał a reakcja drugiego wykonał strzały w moim kierunku automatycznie puszczając Cassie która przykopała oprawcy w klejnoty. Złapałem broń zioma który do mnie podszedł i wycelowałem w kolesia celującego we mnie. Cassie zaczęła biec w moją stronę a tamten oddał niecelny strzał do Cassie która upadła. moja reakcja była prosta. Kto strzela do Kobiety sam ginie .. byłem dumny z siebie gdy dostał kulą w głowę i upadł. Jednak oprawca Cassie pozbierał się po czym złapał ją i przyłożył broń do jej skroni
-No dawaj Nikuś taki twardy jesteś zabiłeś mi kumpla więc ja zabije ją
-Tak się bawisz dobra
Podniosłem za fraki kolesia leżącego pod moimi nogami o ile wiem to był jego młodszy brat czy jakoś tak
Cassie się szarpała i ugryzła go w rękę ..
-S*ka-puścił ją na tyle że idealnie moja kula trafiła w jego ramię,wypuścił pistolet z ręki,rzuciłem młodego na ziemię i strzeliłem w łeb .. a Cassie podeszła do mnie była w szoku ..
-Nie chcesz na to patrzeć .. więc idź -powiedziałem
Cassie udała ze idzie wiem ludzie są ciekawscy .. Podszedłem do kolesia
po czym złapałem go za włosy i rozbiłem głowę o swoje kolano
-Ty Sk*rwysynie pier*dolony zabiłbym Cię ale nie mniej na sumieniu śmierć brata .. i zapamiętaj mnie do końca życia jako tego który pozbawi cie wszystkiego .. a i nigdy już sobie nie por*chasz powiedziałem przykładając broń do jego ku*asa widziałem błagalne spojrzenie,pełne strachu był spocony i trząsł się jakby mógł to by narobił w gacie patrzyłem mu w oczy by napawać się tym widokiem po czym oddałem jeden strzał a on wydał nieziemski ryk który zapamiętam do końca życia.
Nic nie mówiąc wyszedłem z Cassie z owego miejsca i poszliśmy do mojego auta,wsiedliśmy i ruszyłem żadne z nas się nie odezwało.
Rece zacisnąłem na kierownicy napinając mięśnie bo jeszcze moje wku*wienie nie zeszło nagle Cassie przerwała cisze ..

<Cassie ^^>

środa, 30 grudnia 2015

Od Jacoba

Ciężko jest mieszkając w małym domku jednorodzinnym z malutką działeczką. Posiadając dwa psy i dwa konie które nie mają najlepszych warunków życiowych. Do tej pory Kalinka i Edmund zabrane ze schroniska tak jak wszystkie nasze zwierzaki musiały gnieździć się w starej szopie.
Co prawda była ona ocieplana i jej stan nie był najgorszy ale to nie to co stajnia i boks. Kumpel miał budę i mały kojec ale i tak często łaził po całej wiosce natomiast Saba spała zawsze albo ze Scottem albo ze mną
Los się jednak do nas uśmiechnął,gdyż społeczeństwo wynagradza ludzi takich jak mój młodszy brat Scott. Dotarliśmy trochę pieniędzy od fundacji, Pozwoliło nam to przenieść się do Londynu do domu jednorodzinnego z ogromną ziemią. Oraz niewielką stajnią co dawało nam szanse przygarnięcia większej ilości zwierząt i niesienia im pomocy. Niedaleko były pola i lasy idealne miejsce dla koni i psów.

****************

Mój brat wstał jak zawsze wcześniej zabrał zwierzaki na spacer.
Ja ogarnąłem trochę w domu i na podwórku oraz w stajni,o prostu trzeba dzielić się obowiązkami by to wszystko jakoś ładnie utrzymać.
Kiedy Scott wrócił ze spaceru i poszedł do schroniska ja wyciągnąłem Edmunda i wyczyściłem go po czym osiodłałem i zacząłem z nim trening.
Godzinka w zupełności mu wystarczyła chłopak się trochę rozruszał i poskakał. Odprowadziłem Edmunda do stajni rozsiodłałem i wyczyściłem po czym wypuściłem je na podwórko wraz z Kalinką aby poskubały świeżej trawy. Zobaczyłem że Kumpel się nudzi w kojcu,poszedłem po obrożę i smycz po czym zabrałem go do parku by sobie trochę pobiegał.
Gdy się zmęczył łaził obok mnie nagle podeszła do mnie jakaś dziewczyna
-Ładny Pies co to za rasa ?
-Amerikan Indian Dog
-Jak się wabi ?
-Kumpel .. a ja jestem Jacob ..

<Dziewczyna>

Od Cassie CD Nikodema

Miałam chęć wyjść i pójść do domu.
-Czemu to zrobiłeś?-zapytałam przez zęby.
-Po co tu wchodził? I po co wałęsał się z inną?-odparł Nikodem.
-Kuźwa my nie jesteśmy razem-warknęłam-to tylko kolega, a nie! I nie masz prawa bić wszystkich na prawo i lewo!
Zdenerwowałam się trochę. Chłopak pocałował mnie namiętnie, ale ja go odepchnęłam.
-Mam cię dosyć-powiedziałam i odeszłam.
Wyszłam z baru zła... Czy on tak musi zawsze reagować? Hugh był pijany, a jak się jest pijanym, to nie odpowiada się za swoje czyny.
Przekręciłam oczami. Nagle ktoś mnie od tyłu złapał i zaciągnął w ciemną uliczkę. Złapałam za rękę nieznajomego i obróciłam się. Nie dość, że uwolniłam się z objęcia, to mu ją jeszcze wykręciłam. Po chwili dwóch mężczyzn złapało moje ręce, tamten wstał.
Zaczęłam jakby po nim iść, na końcu mocno go kopnęłam odpychając się i robiąc fikołka. Mężczyźni puścili moje ręce, gdy wylądowałam uniknęłam ataku i walnęłam jednego.
Po chwili znów mnie złapali. Zaczęłam się szarpać... Nagle usłyszałam głos.
-Weźcie ją do bazy-powiedział ktoś.
Zasłonili mi oczy i związali, zaczęli mnie gdzieś prowadzić.

Zdjęli mi chustkę, którą miałam na oczach. Usłyszałam zamykanie drzwi, znajdowałam się w pustym pomieszczeniu z jedną lampką wiszącą nad moją głową i stołem. Rozejrzałam się, nikogo nie było. Ręce miałam związane z tyłu. Położyłam się na plecach i wychyliłam je za nogi, które przeszyły jakby pod nimi. Teraz ręce miałam z przodu, wstałam. Po chwili ktoś wszedł do pokoju.
Widząc mnie od razu pobiegł po kogoś. Niedługo minęło kiedy poczułam coś na głowie. Obróciłam się i ujrzałam pistolet przystawiony do mojego czoła. Lekko się cofnęłam.
-Kim jesteście?-warknęłam.
Ten się tylko uśmiechnął. Złapałam broń i kopnęłam go, przejęłam broń i wycelowałam w niego. Nagle usłyszałam huk drzwi, zdążyłam się obrócić, a już nie mogłam się ruszać. Zabrano mi pistolet.
Jakiś mężczyzna złapał moje ręce i przystawił je do ściany, na którą mnie pchnął. Zaczął mnie całować, ugryzłam go i spojrzałam wrogo.
Ten się tylko uśmiechnął.
-Przytrzymać ją-powiedział-nogi też!
Mężczyzna zaczął rozpinać spodnie. Zaczęłam się szarpać, jednak nie mogłam się uwolnić. Mimo to nie przestawałam. Nagle dostałam w twarz.
-Pomocy!!!-zaczęłam krzyczeć.
Zakryli mi usta. Po chwili poczułam jak ktoś łapię mnie za tyłek i przyciąga do siebie, a następnie zsuwa moje spodnie.
Ugryzłam tego kto trzymał mi buzię i zaczęłam drzeć się jak nigdy.

Nikodem?

Od Margaret CD Scott'a

- Oczywiście. Zrobię to nawet za darmo. W końcu za pomoc nie powinno się płacić, a już zwłaszcza jeśli chodzi o takie cudowne zwierzęta- uśmiechnęłam się- A co do czasu to jasne. Mogę przyjść nawet i jutro. Teemo też chętnie przyjdzie.
- Naprawdę? Byłbym wdzięczny. Ale naprawdę, zapłacę jeśli będzie trzeba- powiedział i dostrzegłam iskierkę w jego oczach.
- Daj spokój! To jest bezcenne. O której by ci pasowało żebym jutro przyszła?- spytałam.
- Nie wiem... Miałabyś czas o 10?- spytał po chwili namysłu.
- Mhm. To podaj mi tylko swojego emaila i adres schroniska- wyjęłam z torby notes i długopis, by po chwili wszystko zanotować- Dzięki. W takim razie ja już będę wracać. Chodź Teemo.
- Do jutra- uśmiechnął się chłopak.
- A, zapomniałabym. Jestem Margaret- dodałam jeszcze, zanim wyszłam.
- Scott- przedstawił się i mogłam iść.
~~~
Dobra, wstałam o jakiejś 8. Dobrze że zdjęcia wysłałam już wczoraj. Zaczęłam się ubierać i w między czasie jeść śniadanie. Zanim poszłam do łazienki się ogarnąć, nasypałam do jednej miski karmę, a do drugiej nalałam wody. Kiedy on jadł swoje śniadanie, ja mogłam iść się uczesać i zrobić delikatny makijaż. Skończyłam buła jakaś... 9? Chyba tak. Dobra, teraz statyw, aparat i inne duperele. Całkiem szybko się z tym uwinęłam. Kiedy Teemo zjadł, mogłam wychodzić. Zamknęłam dom i ruszyłam pod wskazany adres. Na szczęście się nie spóźniłam. Scott już na mnie czekał w bramie.

<Scott?>

Od Magnusa CD Rin

Do głowy wpadł mi całkiem spoko pomysł. A jeśli się zgodzi, to dodatkowo utrę nosa Kawasakiemu.
- Co powiesz w takim razie na krótką jazdę? Przypomnisz sobie, w razie czego nie masz się czego bać, będę obok, a akurat jazda konna to moje hobby, więc gdyby coś poszło nie tak, koń się spłoszył czy coś, to będę wiedział co zrobić. Znam taką jedną całkiem spoko stajnię kawałek za miastem. - powiedziałem.
- Zapraszasz mnie na jazdę? - spytała jakby zaskoczona.
- Ano zapraszam. Oczywiście ja zapłacę i później odwiozę cię do domu, jak chcesz możemy też zjeść tam obiad, bo mają tam też domową restaurację z zaje.bistym żarciem. - odparłem swobodnie. W pierwszej chwili dostrzegłem jak się waha, ale od razu odgoniła to od siebie i się zgodziła. Zaczęła szukać kasy, żeby zapłacić za kawę, ale złapałem ją za rękę. Spojrzała na mnie pytająco.
- Na koszt firmy. - oznajmiłem puszczając jej oczko.
- Jak chcesz. - wzruszyła ramionami.
- Tony, wychodzę. Zmień mnie. Ja jutro wezmę twoją zmianę. - powiedziałem do kumpla.
- Ta... Wyrywaj laski, a ja tu będę za ciebie zapier.dalał... - rzucił, ale rozbawiony nie zły, po czym pożegnaliśmy się i wraz z Rin wyszedłem z kawiarni.
- Chcesz wziąć jakieś ciuchy z domu, czy tak pojedziesz? - spytałem.
- Chyba tak. A ty musisz coś wziąć? - odparła zerknąwszy na mnie.
- Muszę tylko się kopnąć po auto. Chyba, że wolisz pojechać motorem, bo ten akurat stoi na parkingu za kawiarnią. - odrzekłem.
- To możemy pojechać już tym motorem. - skinęła głową. Poszliśmy więc na parking, po czym dałem jej drugi kask, sam zakładając swój. Usiadłem, a ona za mną.
- Lepiej się trzymaj, bo nie lubię się wlec. - poleciłem. Objęła mnie w pasie, a ja odpaliłem silnik, który ryknął gwałtownie.
Kiedy wyjechaliśmy na ulicę. Wyłapałem nienawistne spojrzenie Kawasakiego stojącego przed kawiarnią z tamtą laską. Pokazałem mu z satysfakcją środkowy palec, po czym przyśpieszyłem.
Rin mocniej się mnie złapała, kiedy po pustej szosie już za Londynem zasuwaliśmy prawie sto osiemdziesiąt na godzinę, w trakcie kiedy ograniczenie było sześćdziesiąt.
Po trzydziestu minutach zajechaliśmy na żwirowy parking, gdzie zgasiłem silnik i zdjąłem kask zsiadając z czarnej maszyny. Rin również zeszła i trochę się zachwiała.
- W drodze powrotnej mogę jechać trochę spokojniej. - oznajmiłem. Kiwnęła głową.
Zaprowadziłem ją do stajni, gdzie przywitałam się z Dereck'iem i poznałem go z Rin. Spytałem czy może nam wynająć dwa konie, przy czym od razu określiłem, że chciałbym Spirit'a i Gaję. Powiedział, że spoko i poszedł ujeżdżać jakiegoś młodzika.
- Ja wezmę Spirit'a, bo bardzo wybija i rwie. Gaja jest raczej spokojna i się słucha, więc nie będzie ci sprawiać problemów. - oznajmiłem pokazując jej gniadą klacz i karego wałacha.
Potem zaprowadziłem ją do siodlarni, skąd wzięliśmy siodła, czapraki i ogłowia dla koni i toczek dla Rin, w razie gdyby spadła plus palcat dla mnie, bo Spirit lubił się nie słuchać. Pomogłem jej osiodłać klacz, po czym na nią wsiąść, a następnie sam oporządziłem ogiera i wsiadłem na jego grzbiet.
- Jest tu mały lasek, przez który prowadzi polna droga. Parkur zajął Derek, ujeżdża świeżaka. Cały teren jest ogrodzony, więc nawet gdyby coś poszło nie tak, to nie wywieje cię daleko. - oznajmiłem pobudzając Spirita do stępa i wyprowadzając go ze stajni, a Rin szła kawałek za mną.


<?>

Od Nikodema Cd Laury

Uśmiechnąłem się do niej po czym to ona po chwili stała się górą.
Gdy zaczęła podskakiwać poczułem ogromną przyjemność a przy okazji moglem ja chwilę odetchnąć. Po chwili poczułem pocałunek namiętny Laury
i znowu zaczęła skakać. Ciężko było nam się od siebie oderwać ale po jakimś czasie oboje byliśmy zmęczeni. Laura zeszłą ze mnie ja zdjąłem prezerwatywę i wyrzuciłem ją do kosza. Leżeliśmy obok siebie w łóżku Laura się do mnie wtuliła po czym już po chwili spała ja również zasnąłem
Obudziłem się rano Laura tuz po mnie założyłem bokserki aa Laura bieliznę i poszliśmy do łazienki się razem wykąpać "oszczędzanie wody"
Całowaliśmy się namiętnie pod prysznicem po czym wyszliśmy i ubraliśmy się,po chwili wróciliśmy do jej pokoju,ogarnęliśmy łóżko
-Wiesz co jesteś świetna -pocałowałem ją dziewczyna uśmiechnęła się do mnie figlarnie ..
-Muszę się zbierać do siebie .. odezwę się na telefon
-A nie zostajesz na śniadanie
-A co powie ochrona ?

<?>

Od Nikodema Cd Cassie

Dziewczyna była no po prostu nie do ogarnięcia najpierw mnie całuje potem uderza i znowu całuje. Gdzie tu logika gdzie tu jakikolwiek sens.
Przycisnąłem jej ręce do ściany po czym poczułem jak dziewczyna się nieco spięła. Nie wiem czemu nie jestem w stanie wejść do jej głowy.
A szkoda bo sam nie wiedziałem czego mogę się po niej spodziewać
Wszystko było by spoko gdyby nie to ze pojawił się tu pijany Hugh
-Odwal się od niej -usłyszałem po czym dostałem strzał
Odwróciłem się i zobaczyłem blondyna .. to był chyba chłopak Cassie byłem zdziwiony,o ile słyszałem ostatnio widziano go z inną tak mi Rin mówiła. Odepchnąłem chłopaka po czym ruszyłem na niego.
-Młody lepiej wyjdź i mi nie przeszkadzaj .. trzeba było nie wałęsać się z inną .. -warknąłem niemal
-Odczep się od Cassie ..
Dziewczyna nic nie powiedziała,a nawet gdyby mnie teraz błagała bym go zostawił to i tak bym to olał ten blondyn bardzo mnie irytował.
Złapałem go za koszulę i uderzyłem w twarz z pięści aż krew z nosa mu poszła,chciał się szarpać i mi przywalić,tylko mała różnica on to Model a ja to Zabójca,ktoś tu nie ma ze mną szans,dostał jeszcze raz i pchnąłem go na innych ludzi,chłopak złapał się za nos a kolesie jacyś go podnieśli.
i wyprowadzili z klubu .. Wróciłem do Cassie po czym szepnąłem
-To na czym my to skończyliśmy ?

<Cassie>