niedziela, 27 grudnia 2015

Od Kai'a - c.d Kody

Spojrzałem na mężczyznę, który był ode mnie wyższy. Posłałem mu uśmiech, który wszystkich onieśmielał. Nie wiem co w tym takiego „super”, że odsłaniam kiełki. Zaśmiałem się w duchu, wziąłem głęboki wdech i wolno powiedziałem:
- Kai, Kai Owson. A co do kolacji, to nie trzeba. Wystarczy zwykłe, hm piwo. – odparłem.
Pokiwał głową i wskazał niepewnie drogę, nie wiem gdzie, do klubu czy gdzie. Jednakże nie zastanawiając się dłużej postanowiłem, że pójdę. Szedłem za Kodą, nadal się szczerząc od ucha do ucha, a szereg idealnie prostych, białych kiełków ujawniał się niesamowicie.
Nikt się nie odzywał, nikt nie zabierał głosu. Szliśmy w kompletnej ciszy, którą przerywano przez wiatr, biegnące bezpańskie psy, koty, przechodniów… Ale między nami do niczego nie dochodziło, do żadnej konfrontacji. Jedynie to wszystko uzupełniały tamte zjawiska. No, ale co w tym dziwnego? Tak już zawsze jest. Nie miałem jakoś specjalnych gadek, ani tematów z kimś, komu uratowałem życie. Przechodziliśmy tuż obok jakiegoś budynku, przy którym stały jakieś dwa pingwiny… A nie, to zakonnice. Ciągle nazywam je pingwinami, nie wiem co ja z tym mam. To będą pingwiny i koniec, tak powinno być. Koniec kropka, wykrzyknik. Hee… Wracając do tego jak szliśmy. Jego okulary w pewnym sensie podkreślały jego urodę. Pasowały do niego.
- Daleko jeszcze? – spytałem ni stąd, ni stamtąd.
- Jesteśmy. – odparł z nerwowym śmiechem.
Wiedziałem, że jest spięty, raz, że widać, a dwa da się to usłyszeć. Nie ważne. Słychać było muzykę na zewnątrz, dudniąca, która uderzała w nasze bębenki. Weszliśmy do środka i skierowaliśmy się od razu do baru. Usiedliśmy na krzesłach.
- Jakie chcesz? – spytał.
- Obojętne mi to.
Zamówił jedno piwo w kuflu, nawet nie wiem jakie. Podziękowałem mu i na raz wypiłem całą zawartość. Wstałem z krzesła i wyszedłem z klubu, a on został chyba jeszcze na chwilę. Jednak chciałem go zostawić, tak bez wszelkiego słowa. Jednak coś mi na to nie pozwoliło i postanowiłem, że poczekam na Kody’ego. Kiedy tylko wyszedł i mnie dojrzał znowu spuścił głowę, jakby się znowu speszył, ale już po chwili ponownie uniósł głowę do góry. Utrzymywałem z nim kontakt wzrokowy, jednak szybko odwrócił głowę w przeciwną stronę, tak abym nie dojrzał gdzie spogląda. Podszedłem do mężczyzny, lekko szturchnąłem go i pociągnąłem tak abyśmy w końcu gdzieś poszli. Jednak nie zareagował, więc wiedząc o tym, że się nie ruszy musiałem spróbować, no musiałem… Dźgnąłem go w boki, od razu zareagował i ode mnie odszedł na bezpieczną odległość, czyli byle do przodu, byle mnie nie dźgnął kolejny raz. Poszedłem za nim i ruszyliśmy… W sumie nawet nie wiem gdzie zmierzaliśmy.
~
Dotarliśmy do kwiaciarni w której pracował. Zdziwiłem się, że tutaj dotarliśmy. No, ale cóż… Przez drogę raz jeden, raz drugi się odzywał. Różne tematy wchodziły. To o pijanych mężczyznach, których mijaliśmy, to o młodych parach, które się zachowywały jak małe dzieci, to o zwierzętach, które się goniły (najczęściej były to koty goniące psy), aż wszedł temat o zakonnicach, które nazwałem pingwinami, a Koda zaczął się ze mnie śmiać. No, ale w końcu przyszedł taki temat, nawet nie wiem jak on się tutaj pojawił, ale o orientacji. Co jak co, ale nie wiem czemu to weszło. Chyba zaczęło się od tego jak minęliśmy parę chłopaków, trzymających się za rękę… Jednak ani ja, ani Koda nie chcieliśmy zaczynać tej rozmowy na ten temat, więc zmieniliśmy temat o samych nas. W sumie wyszło na to, że Koda to naprawdę moje przeciwieństwo. Jest całkiem inny w porównaniu ode mnie, całkowicie. Śmialiśmy się z tego co dzisiaj się wydarzyło. Staliśmy przy samej ulicy, na której była wielka chlapa, niestety doszło do tego, że jakiś idio.ta jechał jak powalony i ochlapał mojego towarzysza.
Koda? I CO TERAZ? XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz