Chłopak wsiadł do samochodu i odjechał. Jeszcze chwilę stałem jak debil patrząc w miejsce, gdzie zatrzymało się wcześniej auto, by w końcu ogarnąć się i zerknąć na swój telefon, a w końcu ruszyć dalej do domu.
W mieszkaniu przywitał mnie Mortimer, z którym jeszcze wyszedłem na krótki spacer wpadając jeszcze do sklepu po płatki kukurydziane, bo mi się skończyły, a następnie wrócić do domu, wziąć prysznic i usiąść przed komputerem. Obejrzałem film, zadzwoniłem do siostry przez Skype'a, bo obiecałem zrobić to jeszcze przed świętami, no ale jutro cały dzień będę w pracy, więc nie znajdę na to czasu.
Powiedziała, że bardzo tęskni i chciałaby, żebym przyjechał na święta, mimo iż wie, że to niemożliwe, potem zawołała mamę, oczywiście była bardzo ciekawa co u mnie, jak w pracy, czy mam już jakichś lepszych przyjaciół, ostrzegła, żebym nie palił, nie pił i nie brał żadnych narkotyków i takie tam, a potem musieliśmy się już rozłączyć, bo przyszedł chłopak Clary, żeby zabrać ją do kina...
Zawsze bawiło mnie to, jak mama się o mnie troszczy, nie byłem już dzieckiem, ale ona wciąż martwiła się o mnie jak o dzieciaka z przedszkola. Mimo woli się uśmiechnąłem, po czym zamyśliłem się.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk obwieszczający przyjście sms-a. Spojrzałem na telefon. Od razu przypomniał mi się tamten chłopak... Po chwili otrząsnąłem się i zerknąłem na wyświetlacz.
"Wiadomość od Szef: Jutro przyjdź na 12. Pomoże ci Alex."
Zastanowiłem się... Alex... Alex...
Alex...? Jaki Alex...? A może jaka...?
Nigdy nie kojarzyłem ludzi po imionach, miałem problem z dopasowaniem imion do twarzy i twarzy do imion, poza tym właściwie z nikim w pracy nie rozmawiałem... No ale trudno. Jutro zobaczę, który to ten - czy też ta - Alex.
Z takimi myślami wyłączyłem laptopa i odłożyłem go na szafkę, po czym wróciłem do łóżka. Mortimer położył się po drugiej stronie, przyglądając mi się.
- Dobranoc, Mortimerze. - powiedziałem gasząc światło.
Rano obudził mnie język mego pupila, potem codzienna rutyna, tylko miałem więcej czasu na spacer z Mortimerem, bo pracę zaczynałem dwie godziny później. Zrobiliśmy sobie długą rundę przez całe Centrum, a po powrocie do mieszkania miałem jeszcze masę czasu, by rozwiesić lampki świateczne w całym mieszkaniu.
Zrobiłem to jak zawsze - białe malutkie światełka przy suficie dookoła każdego pokoju. Jeszcze kiedy mieszkałem w Kalifornii tak robiłem. Mój pokój zawsze przyozdobiony był w ten sposób. Po skończonej pracy musiałem już wyjść...
Kiedy ubrany w czarne poprzecierane jeansy, tegoż koloru Vansy i T-shirt z dekoltem w serek plus tego samego koloru trochę za dużą bluzę z kapturem oraz materiałową kurtkę - również czarną - przekroczyłem próg baru, moim oczom rzuciło się to, że nikogo wewnątrz nie było. Wyjąłem iPhone'a z tylnej kieszeni spodni i spojrzałem na ekran. 12:03. Czyli wspomniany przez szefa Alex powinien - lub powinna - już tu być...
~ Pewnie się trochę spóźni... ~ stwierdziłem w końcu idąc na zaplecze, by zostawić tam swój plecak i kurtkę.
Zacząłem czyścić stoły i zdejmować krzesła, a po jakimś kwadransie do baru wszedł dość wysoki chłopak... A no tak... To był Alex...
- Cześć... - przywitałem się wracając do pracy.
- Ano cześć... - odrzekł. Za nim do środka wszedł nikt inny jak... tamten David z wczoraj...
- O... Hej. - przywitał się.
- Cz-cześć. - uśmiechnąłem się trochę dziwnie, wciąż zaskoczony jego obecnością tutaj.
- Znacie się? - spytał Alex patrząc raz na mnie raz na niego.
- Wczoraj zapomniałem telefonu. Przyniósł mi go. - powiedziałem szybko pokazując na telefon wystający mi z tylnej kieszeni spodni.
<?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz