sobota, 2 stycznia 2016

Od Damona

Nosz, kuropatwa, znowu trzeba wcześnie rano wstać.
Wolne się skończyło, a z tego, co pamiętam, to mam kilku klientów na dzisiaj...
***
Nuciłem pod nosem piosenkę lecącą z głośników i zamiatałem podłogę w studio. Dopiero otworzyłem, a już niedługo miał nadejść pierwszy klient. Zamiotłem wszystko już pod drzwi i otworzyłem je zamaszyście, by ostatecznie "wygonić" je na ulicę.
-AŁAAA..!-usłyszałem tylko, gdy drzwi niekontrolowanie szeroko się otworzyły. Były nieprzezroczyste, więc nie widziałem, kogo nimi uderzyłem. Odrzuciłem miotłę i szufelkę, modląc się w duchu, by nie była to jakaś stara zrzędliwa baba, która zacznie wyzywać mnie od "co się stało z tą dzisiejszą młodzieżą"... Wypadłem więc szybko za drzwi, by poratować ofiarę mych drzwi i z uśmiechem stwierdziłem, że to nie jest żadna stara, zrzędliwa baba. Ani facet. Była to całkiem ładna, młoda dziewczyna. No dobrze, koniec tych uśmiechów.
Podszedłem do niej i pomogłem jej podnieść się z ziemi.
-Przepraszam Cię najmocniej!-zawołałem, dziewczyna wstała, trzymając się za nos i posłała mi niezbyt przyjazne spojrzenie.-Chodź do środka-poprosiłem. Nie chciała się ruszyć, więc delikatnie złapałem ją za rękę i pociągnąłem do studia. Posadziłem ją na fotelu i delikatnie zacząłem odchylać jej dłonie od twarzy.
-No, pokaż. Zobaczymy, co takiego Ci zrobiłem-oznajmiłem. Dziewczyna opuściła ręce, a ja z ulgą zobaczyłem, że nos nie jest połamany, nie leci krew ani nic z tych rzeczy.
-Chyba nic Ci nie będzie... Mogę dać Ci lód, żebyś sobie przyłożyła-nie czekając, wszedłem do socjalnego i wyjąłem z zamrażarki woreczek z lodem. Podałem go dziewczynie i zerkając na zegar (piętnaście minut do przyjścia umówionego klienta) stanąłem naprzeciwko fotela.
-Przepraszaj Cię bardzo. Mogę Ci jakoś to zrekompensować?-zapytałem.
-No nie wiem...-zaczęła, wyglądało na to, że już troszkę się "rozpogodziła". Po chwili palnąłem się z rozmachem w czoło i uśmiechnąłem się szeroko.
-Oprócz tego, że zostałaś ofiarą moich drzwi będziesz musiała wybaczyć mi jeszcze moje niezbyt uprzejme zachowanie.
Dziewczyna spojrzała się na mnie nie rozumiejąc.
-No a nie chcesz poznać imienia swego "oprawcy"?-spytałem ze śmiechem. Dziewczyna także się zaśmiała. Wyciągnąłem dłoń, którą ona uścisnęła.
-Xavier Damon Terence-przedstawiłem się.-Ale mów mi Damon.
-Lucy Ava Mia Chole-także się przedstawiła. Oddała mi woreczek z lodem, a ja poszedłem go schować.
-A więc, Lucy... W jaki sposób mogę Ci wynagrodzić ten bolący nos?-zawołałem z zaplecza. Po chwili wyszedłem i oparłem się o framugę.
-Bez przesady, nic takiego się nie stało...
-Nalegam. Może jakaś kawa...?-uśmiechnąłem się czarująco. Dziewczyna także odpowiedziała uśmiechem i skinęła głową.
-Dziś kończę pracę o 16, więc może o wpół do piątej?-zaproponowałem, a później ugadaliśmy jeszcze, w której kawiarni się zobaczymy.
Lucy wyszła w tym momencie, w którym wszedł mój klient. Życzyłem jej jeszcze miłego dnia i sadzając gościa na fotelu ruszyłem po kalki.
***
Byłem jakieś piętnaście minut wcześniej przed założoną godziną. Lucy jeszcze nie było, więc postanowiłem poczekać przed wejściem.
Mijały mnie różne osoby, ale moją uwagę zwrócił wysoki, wytatuowany chłopak. Dlaczego? Z tego, co pamiętam, widziałem go w ostatnim meczu koszykówki, Anglia-Polska. Nie zaczepiłem go, nie chciało mi się. Wyjąłem paczkę szlugów z kieszeni, wyciągnąłem jednego i zapaliłem. Gdy skończyłem rzuciłem peta na ziemię i zadepnąłem go. Sięgnąłem po gumę do żucia, wziąłem dwie na raz i spojrzałem w niebo, a potem na zegarek. Jeszcze trzy minuty.
Lucy pojawiła się punktualnie. Dojrzałem ją, gdy tylko wybiło wpół do piątej. Uśmiechnąłem się i pomachałem jej.
-Hej!-przywitała się podchodząc do mnie. Otworzyłem przed nią drzwi, wpuszczając ją pierwszą do środka.-Mogłeś przecież czekać w środku-powiedziała. Wzruszyłem ramionami, także wszedłem do środka i zamknąłem drzwi.
-Ojejku..-wydobyło się z ust dziewczyny. Podbiegła szybko do stojącego przy barze chłopaka, tego wysokiego, z tatuażami, i rzuciła mu się na szyję. Chłopak był bardzo zajęty rozmową z baristką, więc niezbyt chętnie się odwrócił, ale gdy już to zrobił, rozdziawił usta ze zdziwienia i także objął Lucy. Odeszli na stronę, więc postanowiłem zostawić ich samych. Podszedłem do baru i przyjrzałem się jednej z baristek - tej, z którą owy koszykarz gadał. Bez jaj. Jaki ten świat mały.
-Witam, Iduś-wyszczerzyłem się.
-Yennefer.-warknęła dziewczyna, nawet na mnie nie patrząc. Dopiero po chwili ogarnęła, że zwróciłem się do niej w jej ojczystym, a moim przybranym języku. Czyli po polsku.
-Damon, Ty choler.o! Słowem się nie odezwałeś przez tyle czasu, a teraz jak gdyby nigdy nic wchodzisz tutaj i wołasz do mnie "Iduś?"-zbeształa mnie z udawaną złością, ciągle mówiąc po polsku. Zaśmiałem się głośno, przyciągając tym uwagę kilku osób w tym tego koszykarza i Lucy.-Co tutaj robisz?-spytała, już z szerokim uśmiechem.
-No widzisz... Od roku mieszkam w Londynie-wyszczerzyłem się. Spojrzałem na stających kawałek dalej Avę i tego wytatuowanego chłopaka.-Znasz go?-spytałem, przechodząc na tutejszy, kiwając dyskretnie głową. Przez chwilę Yenn nie miała gdzie podziać wzroku i czy mi się wydaję, czy ona...
-Ej, czy Ty się czerwienisz?-zaśmiałem się. Baristka spojrzała na mnie i widziałem, że ma ochotę czymś we mnie rzucić.-Okey, czyli rozumiem, że znasz-zachichotałem, prewencyjnie się odsuwając.
-A Ty znasz ją?-zrykoszetowała Ida.
-No wiesz, dzisiaj niechcący przetrąciłbym jej nos-mruknąłem, ale jakimś cudem tamten koszykarz musiał to usłyszeć.
-CO ŻEŚ JEJ ZROBIŁ?!
-LION!-Ida wrzasnęła dokładnie w tym momencie, co Lucy. Lucy złapała go za rękę, ale się jej wyrwał. Podszedł do mnie i przygwoździł mnie do baru.
-Ej, kolego-warknąłem, odpychając go. Dostatecznie mocno, bo mnie puścił i trochę się zachwiał.
-Lion! On nic mi nie zrobił, serio. Ja po prostu wpadłam na otwarte drzwi...-wytłumaczyła Lucy.
-Nic jej się nie stało, pomogłem jej, przeprosiłem i zaprosiłem na kawę. Po chu.j kwasisz nam atmosferę tą bezmyślną bójką?-zacząłem się lekko denerwować. Owy Lion pufnął z niezadowolenia.
-Przepraszam Cię za niego, Damon-Lucy podeszła do mnie.-Mój starszy brat jest nadopiekuńczy-wytłumaczyła.
-Starszy brat?-spytałem.
-Starszy brat?-powtórzyła Yenn. Spojrzałem na nią. Wzruszyła ramionami i po polsku mruknęła, że nic nie ogarnia. Skinąłem głową.
-Dlaczego nie powiedziałeś mi, że masz siostrę?-spytała, już w tutejszym.
-A więc go znasz?-burknął Lion.-Ty też mi za wiele o sobie nie mówisz.
-O niego Ci chodzi?-wskazała na mnie.-Nie gadaj, że jesteś zazdrosny. To jest tylko mój tatuażysta i piercer-wyszczerzyła się, a ja także się uśmiechnąłem.
-Twój tatuażysta...-powtórzył, już mniej więcej uspokojony. Jego wzrok nie wyrażał jednak aprobaty, a mi zaczęło się wydawać, że on dobrze wie, jakie tatuaże ma Yenn i gdzie one są umieszczone. Postanowiłem nie wnikać.
Wszyscy staliśmy chwilę w ciszy oblepieni przez spojrzenia ludzi siedzących w kawiarni. Ida zniknęła na zapleczu i po chwili wyszła, przebrana już w swoje ciuchy. Podeszła do koszykarza, szepnęła mu coś na ucho, a on kiwnął głową.
-Zobaczymy się później, Meja.-zwrócił się do swojej siostry i wyszedł razem z Idą.
-No-mruknąłem.-To jaką chcesz kawę?-uśmiechnąłem się do Lucy.
Lucy? ;D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz